Paolo Gentiloni ostatnio był ministrem spraw zagranicznych i jednym z najbliższych współpracowników Renziego.
Pochodzący z Rzymu, 62-letni Gentiloni jest prawie dwadzieścia lat starszy od Renziego. Pochodzi z arystokratycznej rodziny. Studiował politologię. Na uniwersytecie był członkiem lewicowego ruchu studenckiego, a następnie wstąpił do Partii Socjalistycznej, po drodze był dziennikarzem i ekologiem. Kierował m.in. miesięcznikiem włoskiej Ligi Ochrony Przyrody. A karierę polityczną rozpoczął w 1993 r. od stanowiska rzecznika ówczesnego burmistrza Rzymu Francesco Rutellego.
Gentiloni, który jest katolikiem, został wybrany do parlamentu w 2001 r. za czasów pierwszych rządów konserwatywnego premiera i magnata medialnego Silvio Berlusconiego. Był wówczas między innymi przewodniczącym parlamentarnej komisji nadzoru nad publicznym radiem i telewizją RAI. Ścierał się więc kilkakrotnie z Berlusconim i krytykował jego działalność medialną. Walczył o wprowadzenie przepisów, które ukróciłyby kontrolę Berlusconiego nad włoskimi mediami.
W latach 2006–2008 był ministrem łączności w drugim gabinecie Romano Prodiego. Wcześniej należał do założycieli i twórców skupiającej większość lewicowych ugrupowań Partii Demokratycznej. I od samego początku był wielkim entuzjastą i zwolennikiem Matteo Renziego, nie tylko w wewnętrznych rozgrywkach w partii, ale też w oficjalnych prawyborach, kiedy traktowany jeszcze jak nieopierzony młokos Renzi walczył z partyjnym dostojnikiem Pier Luigi Bersanim o przywództwo w Partii.
W 2014 r., kiedy Matteo Renzi był już premierem, Gentiloni trafił do jego rządu jako minister spraw zagranicznych. Zastąpił na tym stanowisku Federicę Mogherini, która objęła funkcję szefowej dyplomacji unijnej. Od początku zaangażował się w działania związane z sytuacją w Libii. Jako świetnie mówiący po angielsku dyplomata ściśle współpracował w tych sprawach ze swoim odpowiednikiem w USA, Johnem Kerrym. Był chwalony przez Amerykanów jako energiczny i mocno zaangażowany w próby opanowania rosnącego w Libii chaosu.
Jakie będą Włochy premiera Paolo Gentiloniego?
Równocześnie, jak sam dyplomatycznie to nazywa, wspiera potrzebę dialogu z Moskwą. Jest raczej zwolennikiem wciągania Rosji do unijnej polityki niż wykluczania jej i nakładania sankcji. Chociaż, jak również sam przyznaje, uważa, że dialog nie będzie możliwy bez zaufania, które Rosja musi odbudować, pokazując, że przestrzega umów dotyczących zarówno Ukrainy, jak i Syrii.
Krytyczny wobec Unii Europejskiej w sprawie migrantów, zarzucał Unii, że jest nieugięta w sprawie budżetu, a jednocześnie nie jest w stanie wymusić na swoich członkach przestrzegania podpisanych zobowiązań i przyjęcia do siebie określonej liczby uchodźców. Ostatnio zaczął głośno przedstawiać propozycję zawężenia Unii do kręgu 7–12 państw, które chcą współpracować i przestrzegać wspólnych zasad i wartości.
Spokojny, taktowny i wręcz wycofany Gentiloni, przychodzący po nadaktywnym i wciskającym się przy każdej okazji przed kamery Renzim, będzie dla Włochów sporą zmianą. Nowy premier ma wysłać do pozostałych przywódców wyraźny sygnał, że we Włoszech nic złego się nie dzieje i że polityka Renziego będzie kontynuowana. Ma zażegnać kryzys finansowy i zbudować sprawnie działający rząd, który doprowadzi kraj do następnych wyborów parlamentarnych, które planowo powinny odbyć się dopiero w lutym 2018 r.
W Rzymie słychać głosy, że Renzi, który miał decydujący głos w wyborze nowego premiera, specjalnie postawił na Gentiloniego, ponieważ uznał, że ten będzie na tyle bezbarwnym i technicznym premierem, że nie odbierze mu popularności i pozwoli swobodnie wystartować w kolejnych wyborach. Były premier podobno zakładał też, że Gentiloni będzie wciąż wobec niego na tyle lojalny, że pozwoli mu to kierować państwem zza kulis.
Rząd Gentiloniego najpewniej zostanie zaprzysiężony 13 grudnia, tak aby nowy premier mógł wziąć udział w brukselskim szczycie Rady Europejskiej, który odbędzie się 15 grudnia.