Rok triumfującego Trumpa
Nie był to w Ameryce dobry rok dla autorów sondaży, komentatorów i wszelkiej maści prognostów. Co prawda w przededniu republikańskich prawyborów Donald Trump prowadził w notowaniach, ale panowało przekonanie, że to „kandydat protestu”, jacy nieraz pojawiali się w historii USA, ale potem znikali. Kandydatem do Białego Domu nie może przecież zostać arogancki antypatyczny miliarder, który obraża wyborców, popełnia grubą gafę za gafą i nie ma pojęcia o niuansach sytuacji na świecie.
Kiedy Trump w cuglach zdobył jednak nominację, nie wierzono, by w wyborach pokonał Hillary Clinton. Szokujące wypowiedzi nominata zdawały się go pogrążać. Po ujawnieniu przez WikiLeaks, że kierownictwo demokratów faworyzowało Clinton kosztem jej rywala Bernie Sandersa, Trump wezwał Rosję, by dostarczyła więcej podobnych materiałów – czyli pomogła mu zwyciężyć w wyborach. Po oskarżeniach o napaść seksualną i ujawnieniu nagrań z seksistowskimi wypowiedziami Trump wydawał się skończony. Sondaże wskazywały, że wybory wygra zdecydowanie Clinton.
8 listopada, ku zdumieniu mocno sfrustrowanej, podzielonej Ameryki – i całego świata – wygrał Trump. Jako prezydent elekt utworzył gabinet z republikańskich konserwatystów, biznesmenów-menedżerów i emerytowanych generałów. Jego najbliższymi doradcami w Białym Domu będą: promotor hegemonii białej większości Steve Bannon oraz islamofobiczny, podejrzewany o prorosyjskie sympatie i porównywany do dra Strangelove (szalonego generała wywołującego wojnę atomową z filmu Kubricka) Mike Flynn.
Pierwszym zagranicznym politykiem, który odwiedził Trumpa po wyborach, był jego ideowy krewniak, ojciec Brexitu Nigel Farage. Wśród dzwoniących z gratulacjami znalazła się prezydent Tajwanu. Trump nie tylko przyjął telefon, ale też później oświadczył, że nie czuje się zobowiązany do kontynuowania polityki „jednych Chin”, i sugerował, że będzie ją traktować jako monetę przetargową w rozmowach z Chinami na inne sporne tematy. Pekin wpadł w furię.
Po wyborach Trump nie przestaje szokować. W jego rozmowach z premierem Japonii i prezydentem Argentyny uczestniczyła córka Ivanka. To rozmowy nie tylko kurtuazyjne – dyskutuje się w nich także losy inwestycji nieruchomościowych prezydenta elekta w rozmaitych krajach, a jego dorosłe dzieci nimi zarządzają. Ale na razie zdają się go pochłaniać sprawy krajowe. Trump naciska na wielkie korporacje, aby nie przenosiły produkcji za granicę. W rozmowie z szefem Apple Timem Cookiem namawiał go do budowy fabryki w USA.
Do teamu prezydenta elekta dołączył ostatnio nominat na sekretarza stanu, dyrektor koncernu Exxon Mobil Rex Tillerson. Nowy (jeśli zostanie zatwierdzony) szef dyplomacji nie ma doświadczenia w polityce zagranicznej ani w ogóle w sektorze państwowym. Według Trumpa jego kwalifikacje polegają na tym, że negocjował i zawierał umowy naftowe z przywódcami obcych państw. Exxon Mobil, w którym jego szef ma udziały, inwestuje m.in. w Rosji, za co dostał od Putina Order Przyjaźni. Sankcje po aneksji Krymu Tillerson skrytykował. Na jego nominację kręcą nosem republikańscy senatorowie: John McCain i Marco Rubio, ale pochwalili ją prominentni prawicowi politycy, w tym nawet niechętni Trumpowi: były minister obrony Robert Gates i byli sekretarze stanu: James Baker i Condoleezza Rice. Ich zdaniem Tillerson to kompetentny patriota, który na pewno nie zaszkodzi interesom Ameryki.
W USA pojawiły się spekulacje, że nowy prezydent zamierza stworzyć oś Waszyngton–Moskwa skierowaną przeciw Chińczykom. Byłoby to zgodne z jego wypowiedziami z kampanii. Trump postrzega Chiny jako głównego konkurenta Ameryki – dziś gospodarczego, ale jutro może już politycznego. Z tej perspektywy koszmarem geopolitycznym byłby sojusz Rosja–Chiny. Dlatego zbliżenie z Moskwą może być priorytetem dla Trumpa w przyszłym roku. Stąd nominacja dla Tillersona, stąd puszczanie mimo uszu podejrzeń o rosyjską ingerencję w amerykańskie wybory.
Taki sojusz z Moskwą będzie miał jednak oczywiste koszty: oddanie Bliskiego Wschodu pod rosyjsko-irański „zarząd komisaryczny” i przede wszystkim ustępstwa na rzecz Rosjan w Europie, szczególnie w sprawie Ukrainy. Ale być może przyszły prezydent już to wszystko sobie policzył. W przypadku odchodzącej administracji Obamy w polityce zagranicznej można było liczyć na zachodnią wspólnotę wartości. Administracja Trumpa będzie raczej preferować wspólnotę interesów. W końcu jego pierwsza książka nosiła tytuł „Art of the Deal”.
Tomasz Zalewski, Waszyngton
Rok umierającego Aleppo i zamykania się przed uchodźcami
Z jednej strony był to rok wykrwawiającej się Syrii, a w szczególności umierającego Aleppo, w którym od kilku miesięcy walczy o przeżycie ćwierć miliona uwięzionych tam i odciętych od świata ludzi.
A z drugiej strony w Europie kolejne kraje przyłączały się do koalicji niechętnych uchodźcom. Węgry zaczęły budować na granicy z Serbią mur, Austria postanowiła przepuszczać przez swoje terytorium tylko 3200 imigrantów dziennie, czym doprowadziła do zakorkowania szlaku bałkańskiego, a Dania przywróciła kontrole na przejściach. Nawet początkowo entuzjastycznie nastawieni do imigrantów Niemcy coraz głośniej mówili w zeszłym roku, że więcej przybyszów już nie przyjmą. Unia podzieliła się na kraje, które przyjęły imigrantów, bo leżą na granicach Wspólnoty; na te, które otworzyły się na nich, bo uważają, że tak trzeba; oraz te, które twierdzą, że imigrantów nie zapraszały i problem ich nie dotyczy.
Do tego doszła dyskusja, kto jest migrantem politycznym, a kto ekonomicznym, i komu należy się ochrona. Dopiero umowa Unii Europejskiej z Turcją, która w zamian za wsparcie finansowe, obietnicę zniesienia wiz dla Turków i przyspieszenie akcesji zatrzymała imigrantów u siebie, pozwoliła na chwilę uspokoić napiętą atmosferę we Wspólnocie. Turcja jednak co chwila straszy wypowiedzeniem tej umowy, i nie wiadomo, czy na dłuższą metę uda się ten układ utrzymać.
Rok wody, cennego piachu i burkini
Po raz pierwszy w historii w 2016 r. liczba mieszkańców Ziemi pozbawionych dobrego dostępu do wody pitnej spadła poniżej 700 mln. Jedynie w trzech państwach (Angola, Gwinea Równikowa i Papua-Nowa Gwinea) taki dostęp do czystej wody ma dziś poniżej 50 proc. mieszkańców, a w 1990 r. było ich aż 23. Wciąż spada też liczba osób żyjących w skrajnym ubóstwie, czyli – według ONZ – tych, którzy muszą przetrwać za mniej niż 1,90 dol. dziennie.
Świat zaczął walczyć też o dostęp do piachu, który po wodzie i powietrzu, stał się najczęściej używanym przez ludzi zasobem. Nieodzownym nie tylko w produkcji szkła, plastiku i elektroniki, ale też przy rozbudowie puchnących w zawrotnym tempie metropolii. I na miejskich plażach. Na których również pojawiły się w zeszłym roku religijne muzułmanki ubrane w specjalny strój kąpielowy ochrzczony mianem burkini. Francuska policja walczyła więc w zeszłym roku nie tyle z nudystami na plażach, ile właśnie z kobietami ubranymi w burkini. A na całym świecie ludzie grali w Pokemony, a w ramach akcji Ice Bucket Challenge polewali się lodowatą wodą i wpłacali datki na rzecz badań medycznych.
Koniec roku smoka
W Azji zmiany kadrowe. Po długim panowaniu zmarł król Tajlandii – następca-bawidamek dobrze nie rokuje. Japoński cesarz rozmyśla o abdykacji, ale poddani wolą, by pozostał na tronie.
Dłuższa jest lista zmian w republikach, a w przestrzegającej hierarchii Azji osobowość i humory przywódców decydują o treści i stylu polityki. Zmarłego dyktatora Uzbekistanu zastąpił jego dworzanin. Po skandalu parlament przepędził panią prezydent Korei Płd. Filipinami zaczął rządzić nieobliczalny mściciel linczujący podejrzanych o łamanie prawa, Birmą – pierwszy od pół wieku cywil z opozycji, Tajwanem – pani prezydent z doktoratem z London School of Economics, która chce niepodległości wyspy.
Groźnie koliduje to z polityką jednych Chin, ortodoksyjnie przestrzeganą przez komunistów z Pekinu. Ich szef Xi Jinping w kończącym się Roku Smoka – i coraz gorszych wskaźników gospodarczych – parł do powiększania wpływów ChRL na morzach i w globalnym handlu. Podkreślał rolę partii w chińskim społeczeństwie i gospodarce. Chce powrotu do szlachetnych rozwiązań maoizmu. Ma to ukrócić wolnomyślicielskie tęsknoty, te mogą kiełkować, jeśli partia zawiedzie oczekiwania. Obaw, że jego domena mogłaby zbłądzić w stronę liberalnej demokracji, nie ma satrapa z Korei Płn. – trzyma się tym mocniej, im głośniej gwiżdże na sankcje i częściej przeprowadza próby atomowe.
Rok Erdoğana
Prezydent Turcji rozpoczynał 2016 r. niesiony czwartym już zwycięstwem w wyborach parlamentarnych, ale jednocześnie przy huku bomb. Tylko do marca doszło w Turcji do pięciu dużych zamachów, w których zginęło prawie sto osób. Za te największe odpowiada tzw. Państwo Islamskie. Ale do dwóch przyznała się też kurdyjska PKK. Chaos w państwie przyniósł spadek notowań partii rządzącej, a sektor turystyczny zaliczył najgorsze półrocze w XXI w.
15 lipca doszło do zamachu wojskowego, ostatecznie nieudanego, bo po stronie Erdoğana masowo stanęli obywatele i część armii. Wiele wskazuje na to, że inicjatorem zamachu był tzw. ruch Gülena, muzułmańskiego kaznodziei, który przez lata wspierał obecną władzę. Erdoğan, jako niedoszła ofiara, dostał potężny zastrzyk poparcia społecznego i wykorzystał go, bezwzględnie rozprawiając się z przeciwnikami: przede wszystkim z prawdziwymi lub urojonymi zwolennikami Gülena w armii, policji, sądownictwie oraz na uczelniach i w mediach. Przy okazji oberwała też polityczna opozycja, szczególne Kurdowie. Bilans? Prawie 40 tys. aresztowanych i ponad 300 tys. wyrzuconych z pracy.
Dla Erdoğana celem na kończący się rok była zmiana konstytucji, by zyskał pełnię władzy. Nie udało się, ale ten plan może zrealizować już na wiosnę. Po pozbawieniu mandatów części posłów kurdyjskich i przy poparciu nacjonalistów parlament może zaakceptować zmiany lub przynajmniej zarządzić w tej sprawie referendum. Wynik tego de facto plebiscytu w sprawie Erdoğana byłby przesądzony, bo prezydent cieszy się dziś ponad 70-proc. poparciem.
Rok 2016 w Ameryce Łacińskiej
Na Kubie w wieku 90 lat zmarł Fidel Castro, prawdopodobnie najważniejsza postać historii Ameryki Łacińskiej w XX w. Przez ponad pół wieku opierał się sąsiedniemu supermocarstwu i inspirował ruchy rewolucyjne w krajach Południa. Jego śmierć, jak na razie, niczego na Kubie nie zmienia. Zmiany rynkowe pod kontrolą jedynej partii wprowadza od kilku lat młodszy brat zmarłego wodza Raul Castro. Kubańczycy oczekują radykalniejszych posunięć, ale na bunt na razie się nie zanosi. Po czterech latach negocjacji lewicowych partyzantów FARC z rządem Juana Manuela Santosa, które toczyły się w Hawanie pod kubańskimi auspicjami, podpisano pokój kończący 52-letnią wojnę domową w Kolumbii. Za podpisanie układu z FARC Santos dostał Pokojową Nagrodę Nobla. Czy to koniec kolumbijskiego konfliktu? Pesymiści sądzą, że nie, ale świta nadzieja na przyszłość.
Tymczasem nadzieja lewicowych reformatorów w całej Ameryce Łacińskiej została wystawiona na ciężką próbę. Impeachment prezydent Brazylii Dilmy Rousseff uważa się za symboliczny kres wieloletniego cyklu egalitarno-lewicowych rządów w regionie. Polityczne wiatry zaczęły wiać w prawo – mamy latynoski backlash. Przywracane są neoliberalne recepty, które na przełomie wieków doprowadziły tu do głębokiego kryzysu społecznego. Ale nawet neoliberalny prezydent Argentyny Mauricio Macri, który rok temu doszedł do władzy na fali owego backlashu, przyznaje, że w jego kraju nie dzieje się dobrze. Region wchodzi w okres politycznej smuty. Czy jej efektem będą miejscowe klony Donalda Trumpa?