Aleksandra Lipczak: – Twierdzi pani, że kryzys migracyjny, który dotyka Europę, ujawnił powszechną niewiedzę o tym zjawisku. Co pani ma na myśli?
Hélèn Thiollet: – Weźmy przykład Francji. W kontekście nadchodzących wyborów toczy się intensywna dyskusja o migracji. Ale o czym tak naprawdę się rozmawia? Wcale nie o migracji sensu stricto, ale o Francuzach drugiego lub trzeciego pokolenia, których rodzice albo dziadkowie pochodzili na przykład z Algierii. Mówi się o ich stosunku do religii, radykalizacji, bezrobociu. Tworzy się relację przyczynowo-skutkową między problemami społecznymi i imigranckim pochodzeniem. Kiedy popatrzymy jednak na to z naukowego punktu widzenia, okaże się, że są to raczej kwestie związane ze społeczno-ekonomicznymi nierównościami, jakością edukacji, utrudnionym dostępem do rynku pracy. Słowem: wieloma czynnikami, które wcale nie są migracją.
W kółko mówimy o kryzysie migracyjnym. Czy migrantów jest na świecie rzeczywiście więcej niż kiedyś?
Jeśli spojrzymy na proporcje między ludźmi, którzy migrują, i tymi, którzy nie, to nie zmieniły się one tak bardzo od ponad stu lat. Mniej więcej od początku XX w. migranci stanowią około 3–3,5 proc. ludności świata i to się nie zmienia. Dawniej było inaczej. W XIX w. w ruchu było co najmniej 10 proc. ludzkości. Europejczycy emigrowali wtedy masowo do Nowego Świata, w przeciągu 50 lat wyjechało ich do USA 30 mln. Dziś w liczącej 500 mln mieszkańców Europie jest raptem 3,4 mln imigrantów, z czego 1,2 mln to Europejczycy z krajów unijnych.
Do tej grupy nie zalicza się jednak większości potomków imigrantów ani ludzi, którzy uzyskali obywatelstwo.