Artykuł ukazał się w wydaniu internetowym dwumiesięcznika „Nowa Europa Wschodnia”.
Chociaż kwestia polityki zagranicznej zajęła we francuskiej kampanii prezydenckiej niewiele miejsca, dla porządku wspomnijmy o „planach” Emmanuela Macrona wobec Rosji i Syrii, która jest główną osią sporu.
W przeciwieństwie do pozostałych kandydatów opowiadał się za zacieśnieniem współpracy w ramach instytucji UE, aby osłabić agresywną politykę Rosji. Twierdził, że nie jest Putinowi nic winien, nie planuje zbliżenia francusko-rosyjskiego i obiecuje, że dzięki stanowczej postawie wobec prezydenta Rosji ten odniesie się do niego z szacunkiem. (Podobnie jak w wyborach amerykańskich, szacunek Putina stał się czymś w rodzaju świętego Graala). Mimo to Macron poparł zniesienie sankcji, w przypadku gdy Rosja wypełni Porozumienia Mińskie. Wspominał nawet o wznowieniu dialogu NATO-Rosja. W kwestii Syrii dostosowywał się do zmieniającej sytuacji. Najpierw twierdził, że należy usiąść przy stole ze wszystkimi stronami konfliktu, włącznie z Baszszarem al-Asadem, jednak gdy prezydenta Syrii oskarżono o użycie broni chemicznej, nawoływał do międzynarodowej interwencji zbrojnej w celu obalenia Asada.
Dla kontrastu Marine Le Pen postrzegała obydwie kwestie bardziej zerojedynkowo. W Syrii mamy wybór jedynie między dżihadystami a Asadem. Ten ostatni nie jest idealny, ale na pewno lepszy niż islamscy radykałowie. Ludność Krymu opowiedziała się za przyłączeniem do Rosji w legalnym referendum, zatem sankcje są bezzasadne. W interesie francuskiej gospodarki leży zniesienie antyrosyjskich sankcji i pogłębienie współpracy z Moskwą. Jej punkt widzenia można oczywiście złożyć na karb „rosyjskiego przekupstwa”.