Małżeńska sprzeczka Ameryki i Europy nie została jeszcze zażegnana, ale obie strony uczyniły krok ku pojednaniu, czego dowodem ma być pierwsza europejska wizyta prezydenta Donalda Trumpa w związku ze szczytem NATO. Tutejsi członkowie Sojuszu stopniowo zwiększają wpłaty na rzecz wspólnego bezpieczeństwa – w 2016 r. o 3,8 proc. – a obrażony do niedawna Trump już nie mówi, że Sojusz jest przestarzały. Rozbieżności nie zniknęły, ale na szczycie Sojuszu w Brukseli Amerykanie i Europejczycy mają ustalić wspólny plan naprawy i zaprzestać wymiany inwektyw.
Niektórzy Europejczycy stają wręcz na głowie, by pokazać Amerykanom, jak bardzo się starają. Niezamożna Rumunia ogłosiła plan wydatków obronnych, który zrobił wrażenie zwłaszcza w uznawanej do tej pory za lidera Warszawie. Za niespełna 10 mld euro Bukareszt chce kupić i Patrioty, i wyrzutnie rakietowe ziemia-ziemia, i dodatkowe F-16, a nawet cztery nowoczesne okręty wojenne. Plan nijak nie spina się finansowo, ale ma być dowodem dobrej woli.
Lokalny wyścig zbrojeń wygrywają kraje nadbałtyckie, które na potęgę kupują używane i nowe wozy bojowe, działa samobieżne i pociski przeciwpancerne. Litwa i Łotwa wspólnie inwestują w nowoczesny norwesko-amerykański system obrony powietrznej. Jakby w nagrodę USA właśnie zadeklarowały, że wyślą do krajów nadbałtyckich własne Patrioty. Nawet Niemcy, napominane dość obcesowo przez Waszyngton, przyznają już oficjalnie, że ich sprzęt wojskowy jest w fatalnym stanie i dokupują nowe czołgi. Efekt Trumpa?
Stałe bazy
Jesienią zeszłego roku nad przyszłością NATO zawisły czarne chmury. Zmierzający do prezydentury Trump wykrzykiwał na wiecach pod adresem Europy oskarżenia o żerowanie na amerykańskiej dobroduszności, nieuczciwą „jazdę na gapę”, wręcz oszustwo.