Nie dać zapomnieć o Liu
Noblista Liu Xiaobo zmarł w chińskim szpitalu. To się zdarza drugi raz w historii świata
To się zdarza drugi raz w historii świata. Liu Xiaobo, uwięziony chiński działacz praw człowieka i laureat pokojowego Nobla, umiera w szpitalu. Przed nim to samo zdarzyło się w przedwojennych Niemczech z nagrodzonym Noblem w 1935 r. pacyfistą i lewicowcem Carlem von Ossietzkym: zmarł w więzieniu, odsiadując wyrok za zdradę, którą było w oczach sędziów poinformowanie Europy, że Niemcy łamią traktat wersalski, odbudowując potajemnie siły zbrojne.
Ale to żadne pocieszenie. Śmierć Liu zabiera Chińczykom nie tylko mężnego obrońcę ich praw, ale osłabia i tak skromne siły prodemokratyczne. Co gorsza, o Liu wie świat demokratyczny, a w samych Chinach nie słyszał o nim prawie nikt. Dba o to władza i podporządkowane jej media. Internet jest cenzurowany. Nawet w szpitalu, gdzie Liu zmarł, personel nie wiedział, kim jest ten pacjent, o którego pyta tylu ludzi. Wszelkie pytania o los Liu, zadawane przez dziennikarzy zachodnich chińskim oficjelom, pozostawały bez odpowiedzi. Media nie podały wiadomości o jego śmierci. Miało go nie być, miano o nim nie wiedzieć lub zapomnieć.
Politycy wolą robić z Chinami interesy
Liu należał do pokolenia prodemokratycznych studentów z pekińskiego placu Niebiańskiego Spokoju. Protest został spacyfikowany siłą dokładnie tego samego 4 czerwca 1989 r., kiedy w Polsce odbywały się historyczne częściowo wolne wybory, torujące drogę do demokracji i niepodległości. Liu tego dnia pomagał ratować życie i wolność współtowarzyszom protestu.
Zobacz także: 30 lat po masakrze.