11 sierpnia 2017
Waszyngton traci cierpliwość do Kim Dzong Una i liczy, że stracą ją też Chiny
11 sierpnia 2017
Waszyngton zamyśla o eskalacji napięcia, aby wytrzymałość Chin na destabilizację przekroczyła próg, za którym zmuszą Kima do zamrożenia budowy swoich bomb i rakiet.
Donald Trump znowu pokazał, że ma w nosie dotychczasowe zasady amerykańskiej polityki zagranicznej. Jego oświadczenie, że jeśli Kim Dzong Un nie przestanie grozić Ameryce, to „spotka się z ogniem i furią, jakich świat nie widział”, nie ma precedensu w stosunkach USA z Koreą Północną.
Jego poprzednicy: prezydenci Eisenhower i Clinton ostrzegali reżim w Pjongjangu, że użyją przeciwko niemu siły, ale robili to po cichu, aby go postraszyć i w ten sposób skłonić do rozmów. Publiczne straszenie wojną – być może nawet atakiem nuklearnym – jest ryzykowne choćby dlatego, że niespełnienie groźby spowoduje dalsze osłabienie wiarygodności Waszyngtonu w podobnych sytuacjach, nadszarpniętej już wcześniej m.in. przez Baracka Obamę w Syrii.
Atak za atak
A trudno sobie wyobrazić rozpoczęcie przez USA wojny prewencyjnej z Koreą Północną. Agresja na ten kraj wywołałaby odwet w postaci ataku na Koreę Południową, gdzie stacjonuje 30 tysięcy żołnierzy amerykańskich. Kim Dzong Un ma armię konwencjonalną zdolną do zniszczenia położonego o 50 km od granicy Seulu.
Chociaż Amerykanie z obawą śledzą zbrojenia Pjongjangu – które miniaturyzacja głowicy atomowej i rozbudowa arsenału rakietowego przenoszą na nowy poziom – wojny na pewno nie chcą. Przystaliby na argument, że trzeba się pogodzić z nuklearnym Kimem i poparli kolejne dyplomatyczne rozwiązanie konfliktu odsuwające przynajmniej na później widmo zbrojnej konfrontacji.
Reklama