8,5 tys. żołnierzy pomaga opanować sytuację, która wymknęła się spod kontroli.
Rok po igrzyskach olimpijskich, które potwierdziły całemu światu uroki i zalety Rio de Janeiro, miasto ogarnęła rekordowa fala przestępczości. Głównie w fawelach. Symptomatyczna była decyzja rządu o natychmiastowym rozmieszczeniu 8,5 tys. żołnierzy z sił policji wojskowej, aby pomogli opanować sytuację, która wymknęła się spod kontroli. W ciągu pierwszego półrocza zanotowano w Rio 3457 zabójstw, do sierpnia zginęło 93 policjantów, w tym ostatnio trzech zastrzelonych przez bandytów w wozie patrolowym. A z kolei z rąk policji zginęło w tym czasie 581 osób, w tym szereg przypadkowych ofiar wymiany ognia z uzbrojonymi bojówkami.
Rangi symbolu nabrała historia ciężarnej Claudine dos Santos, która została śmiertelnie ranna w takiej strzelaninie, syna uratowano, ale zmarł po miesiącu z odniesionych obrażeń. Krytycy opcji wojskowej są zdania, że za te same pieniądze skuteczniejsza byłaby lokalna policja dobrze znająca teren. Od 2008 r. toczy się prawdziwa wojna w fawelach, a specjalnie utworzone „jednostki pacyfikacyjne” policji (UPP) osiągnęły pewne sukcesy: wygoniły z faweli handlarzy narkotyków i założyły posterunki.
Ale od olimpiady wszystko zjeżdża po równi pochyłej, bo nie ma pieniędzy (liczące 6,5 mln mieszkańców Rio będzie miało w tym roku 1 mld dol. deficytu), a w ślad za pacyfikacjami nie nadążyły programy społeczne, wiadomo: recesja. Teraz strzelaniny i ataki handlarzy narkotyków na policję są na porządku dziennym, również dlatego, że zabójstwa w 90 proc. uchodzą bezkarnie. Inną plagą są porwania ciężarówek, z których bandy rabują towar; w tym roku zanotowano już 10 tys. takich przypadków.
Jeśli mowa o symbolach: w czerwcu po serii 58 napadów z bronią na turystów zamknięto szlak na Corcovado, do figury Chrystusa, przyjezdnym odradza się odwiedzanie słynnych plaż, Copocabany i Ipanemy, a doradza, żeby w przypadku napadu nie szarpać się o torebkę czy plecak, bo zbir może być uzbrojony i najarany.