Marek Ostrowski: – Jak przywitał pan zwycięstwo Emmanuela Macrona w wyborach prezydenckich we Francji?
Dominique Moïsi: – Z ogromną nadzieją i ogromną ulgą. Z ulgą, bo to oznaczało również porażkę Marine Le Pen i zatrzymanie populizmu w Europie. Z nadzieją, bo Macron to człowiek wspaniały, energiczny, zdolny do przeprowadzenia wreszcie niezbędnych reform w kraju. W moim przekonaniu wyjątkowe okoliczności zeszły się w tym wypadku z niezwykłym człowiekiem. Francja – po bardzo długim okresie zablokowania i strachu, niemal sparaliżowana poczuciem schyłku kraju – powróciła na stronę nadziei.
Skąd w takim razie ostatni spadek poparcia dla prezydenta Macrona?
Macron prowadził kampanię w duchu optymizmu, dodam – optymizmu wspartego na Europie, co było zaskakujące. Nikt we Francji nie myślał o używaniu Europy w kampanii, i to jeszcze w tak entuzjastyczny sposób. Spadek w sondażach jest niezaprzeczalny, jednak trzeba zważyć okoliczności, w jakich następuje. Tylko 24 proc. Francuzów głosowało na Macrona w pierwszej turze wyborów, a w drugiej była tak wysoka absencja wyborcza, jakiej Francja wcześniej nie znała. Teraz wyborcy lewicy – którzy na niego głosowali ze strachu przed Le Pen – uświadamiają sobie, że to nie jest ich człowiek, i proponuje raczej reformy liberalne czy centrowo-prawicowe. Wystąpił więc tu zrozumiały dystans.
I sprzeczność.
Tak, Francuzi chcą reform, ale nie są gotowi, by zapłacić ich cenę. Poza tym teraz, gdy sytuacja gospodarcza się poprawia – nie ma to akurat związku z Francją, raczej z całą Europą – pojawia się pytanie, czy potrzeba nam wyrzeczeń związanych z reformami. Ostrożnie więc oceniam spadek sondaży popularności Macrona.