Wizyta Erdoğana w Polsce to znak, że PiS nie rozumie światowej polityki
Wizyta Erdoğana w Polsce. Duda poprze starania Turcji w sprawie UE
Wtorkowa wizyta Recepa Tayyipa Erdoğana przyniosła „radość i satysfakcję” prezydentowi Andrzejowi Dudzie. Turek w Warszawie usłyszał to, czego chyba nie usłyszy już nigdzie indziej na kontynencie, a mianowicie że „Polska popierała, popiera i będzie popierać starania Turcji o wstąpienie do UE” (nawet Angela Merkel już tak nie mówi). Dla części polskich komentatorów ta wizyta była jednak powodem do wstydu: Polska, jako pierwszy kraj Unii, przyjęła Erdoğana po fali czystek i aresztowań, jaką ten przeprowadził w Turcji po zeszłorocznym (nieudanym) zamachu stanu.
Pierwszy odruch po tej wizycie to oburzenie. Jakim krajem stała się Polska, że z pełną pompą przyjmujemy jawnego autokratę, który wsadził już za kratki dziesiątki tysięcy przeciwników politycznych i więzi też największą liczbę dziennikarzy na świecie? I temu właśnie człowiekowi, który uczynił z własnego państwa dojną krowę dla swoich bliskich i kolegów, obiecujemy nasze poparcie w Brukseli.
Drugi odruch jest pragmatyczny: to wszystko powyżej to prawda. Ale… Dzięki Turcji udało się powstrzymać niekontrolowany napływ migrantów z Bliskiego Wschodu do Europy. Dzięki tureckiemu wywiadowi, cokolwiek złego by o nim powiedzieć, setki potencjalnych terrorystów nie dotarło nad Bosfor i dalej do Europy. Turcy używają przy tym nagannych metod? Ok, ale gdyby nie oni, to sami musielibyśmy to robić.
Różnica pomiędzy Polską a innymi krajami Unii, szczególnie Francją i Niemcami, polega na tym, że nasi zachodni partnerzy potrafią dwa powyższe odruchy ze sobą pogodzić. Nie oburzają się pryncypialnie na łamanie praw człowieka w Turcji, ale też przypominają o tym przy każdym spotkaniu z Erdoğanem (vide ostatni wywiad Emmanuela Macrona dla „Spiegla”).