19-letni zabójca, były uczeń szkoły w Parkland, strzelał z wojskowego pistoletu maszynowego AR-15, który kupił bez trudności w sklepie. Podobnie jak sprawca innej masakry, w Sandy Hook w 2012 roku, gdzie zginęło 26 dzieci, uczniów miejscowej szkoły podstawowej.
Znowu więc pojawia się temat dostępności broni palnej w USA. Ale zostawmy go tym razem, bo i tak nic się tutaj nie zmieni – Amerykanie za bardzo cenią sobie wolność posiadania broni i zabijania się nawzajem. Albo są bezsilni wobec władzy gun lobby (NRA), które hojnie napełnia portfele członków Kongresu, zwłaszcza republikanów.
Amerykańskie szkoły miejscem zabójstw
Ich sprawcy, niezrównoważeni psychopaci, poszukują większych zgromadzeń, gdzie mogą liczyć na obfite żniwo swego morderczego szaleństwa. Podobne masakry miały w ostatnich latach miejsce także w kościołach, a rekord (58 zabitych) padł w ubiegłym roku w Las Vegas, gdzie celem zabójcy stał się tłum na rockowym koncercie. W szkołach strzelają zwykle ich byli albo aktualni uczniowie, a więc ludzie młodzi. A współczesne amerykańskie nastolatki wychowują się na kulturze przemocy, promowanej przez gry komputerowe i internet. I połowa z nich to dzieci z rozbitych rodzin, wychowywane bez ojców.
W wypadku mordercy z Parkland pojawiały się sygnały ostrzegawcze, ale chłopiec nie był karany ani leczony psychiatrycznie, więc władze je zlekceważyły. W końcu nie każdy, kto grozi i zabija zwierzęta, zabija potem ludzi.
Szkoły w USA, świadome zagrożenia, od dłuższego czasu wprowadzają programy „przygotowania się” na dramatyczną ewentualność, szkoląc uczniów i nauczycieli, jak zachować się w razie ataku szaleńca.