SŁAWOMIR SIERAKOWSKI: – Świat czeka na efekty rozmów Donalda Trumpa z Kim Dzong Unem. Jaki interes miałby Koreańczyk w pozbyciu się broni atomowej? To przecież jego gwarancja bezpieczeństwa.
JOSEPH NYE: – Kim rozegrał przeciwnika. Najpierw doprowadził testy pocisków nuklearnych do takiego etapu, żeby mógł udawać, że stanowią zagrożenie dla USA. Trump zareagował wściekłością, ale Kim to zignorował. Następnie północnokoreański przywódca mógł przerzucić się na soft power, czyli cichą dyplomację, której efektem ma być to, że druga strona z własnej woli zachowa się tak, jak sobie tego życzymy.
Kim zadeklarował, że jest zainteresowany pokojem, na co Trump znowu dał się nabrać. Istnieje niebezpieczeństwo, że realnym efektem będzie wycofanie amerykańskich wojsk z Korei Południowej. Natomiast szanse na to, że Kim naprawdę pozbędzie się broni atomowej, są bliskie zeru. Trump nie rozumie, że Kim blefuje. Jego rodzina jest znana ze składania obietnic, których potem nie dotrzymuje. Tym razem będzie podobnie. Ale to i tak lepsze niż wojna.
Czy Kim może obiecać coś, czego potem nie będzie można sprawdzić?
Łatwo zweryfikować obietnice dotyczące testów nuklearnych czy rakietowych, bo takie rzeczy trudno utrzymać w tajemnicy. Ale nawet jeśli Kim obieca, że rozbroi swój arsenał, to w żaden sposób nie będziemy mogli tego sprawdzić. Niebezpieczeństwo polega na tym, że Trump zgodzi się na jakiś pięcio- albo dziesięcioletni plan redukcji arsenału o 10 proc. każdego roku, czego nie będzie można zweryfikować.
Dlaczego więc Trump prze w tę stronę?
Ponieważ wierzy, że jest wielkim negocjatorem, a jego poprzednikom nie udawało się głównie dlatego, że nie posiadali jego umiejętności. Z moich rozmów z politykami z otoczenia Trumpa wynika, że on naprawdę wierzy w to, że tym razem z Kimem będzie inaczej, że te rozmowy coś przyniosą.