Będę kandydować na prezydenta – oznajmiła w Dniu Martina Luthera Kinga, 21 stycznia, demokratyczna senator z Kalifornii Kamala Harris. Kiedy reporterka przypomniała jej, że mając także hinduskie korzenie, tylko w połowie jest Afroamerykanką, i zapytała, kim się czuje, odparła: „Dumną Amerykanką”.
Tak samo odpowiedziałby zapewne Barack Obama, z którym jest porównywana. Oboje są dziećmi mieszanego małżeństwa, z podobną charyzmą i siłą przyciągania ponad podziałami. Z Harris demokraci wiążą wielkie nadzieje na skrócenie rządów Donalda Trumpa. W redakcyjnym rankingu „Washington Post” przewodzi stawce demokratycznych pretendentów do Białego Domu, chociaż sondaże opinii wskazują też i innych kandydatów.
A tych jest już legion. W USA rywalizacja o urząd prezydenta to zajęcie tak kosztowne i czasochłonne, że wyścig stale się wydłuża i trzeba wystartować jak najwcześniej, aby zdobyć sponsorów i zorganizować sztab kampanii. Stąd zamiar ubiegania się o partyjną nominację wyraża już ponad 20 demokratycznych polityków, w tym postaci prawie dotąd nieznane, jak kongresmenka Tulsi Gabbard z Hawajów. Powód? Trump ma ogromne kłopoty i jego sondażowe poparcie nie chce urosnąć powyżej 40 proc. Demokraci wierzą, że pokonają go w przyszłym roku.
Pod prąd
W sanskrycie kamala znaczy kwiat lotosu. Jej matka Shyamala Gopalan, która sama była córką hinduskiego dyplomaty, została w USA, aby studiować medycynę na Uniwersytecie Kalifornijskim. Tam wyszła za mąż za pochodzącego z Jamajki profesora ekonomii Donalda Harrisa.
Urodzona w 1964 r. Kamala wychowywała się w atmosferze walki czarnych Amerykanów o prawa obywatelskie i po rozwodzie rodziców zamieszkała z matką w murzyńskiej dzielnicy. Po studiach na Uniwersytecie Howarda, kształcącym afroamerykańskie elity, została prokuratorem w Oakland.