W dniu, kiedy Wielka Brytania miała ostatecznie opuścić Unię Europejską, premier Theresa May po raz trzeci przegrała głosowanie w sprawie umowy rozwodowej. Nikt chyba nie przypuszczał, że po ponad tysiącu dniach intensywnych negocjacji z UE i przetargów politycznych w Izbie Gmin dojdzie do podobnego klinczu.
Czytaj także: Brytyjski parlament odrzuca wszystkie warianty brexitu
Kolejny cios dla rządu Theresy May
To nie była porażka tak upokarzająca jak przy pierwszej próbie, ale jednak kolejny ciężki cios. Nie osłodzi go pozyskanie przez May kilkunastu twardogłowych torysów, którzy spuścili z tonu i zagłosowali tym razem „za”.
Do trzech razy sztuka. Umowa w obecnym kształcie poszła się bujać. Sama May przyznała, że konsekwencje negatywnego dla umowy wyniku głosowania są poważne. Zgodnie z ustaleniami z Brukselą w tej sytuacji wyjście powinno nastąpić 12 kwietnia. Jak w ciągu dwu tygodni dopiąć sprawę umowy, skoro nie udało się przez dwa lata? A przecież parlament brytyjski odrzucił wcześniej opcję rozwodu bez porozumienia.
Kryzys, w jaki wpędził Wielką Brytanię wynik referendum w sprawie brexitu, jest tak samo głęboki jak w momencie ogłoszenia wyniku głosowania powszechnego, przeprowadzonego na Wyspach 23 czerwca 2016 r. I tak samo daleki od skutecznego rozwiązania.
Czytaj też: Brexit dopiero z początkiem 2021 r.? Scenariusze
Co dalej z Wielką Brytanią?
W sytuacji klinczu jedynym prawdziwie demokratycznym pomysłem, jak zakończyć ten nonsens, wydaje się drugie referendum. Ma on zresztą poparcie wielu znanych polityków brytyjskich, w tym laburzysty Tony’ego Blaira i konserwatysty Michaela Heseltine’a.
Ale rząd May sam jest w kryzysie i nie ma siły politycznej, żeby przeprowadzić powtórne głosowanie. Odrzucił już petycję obywatelską w tej sprawie, podpisaną przez 6 mln osób. Co dalej? Brytania powinna się szykować do wyborów europejskich. Nie można naraz mieć ciastka i go zjeść, nieprawdaż?
Czytaj też: Rozmowa z Danutą Hübner o tym, dlaczego brexit to oszustwo