Chile, podobnie jak wiele innych państw Ameryki Południowej, to kraj, w którym Kościół katolicki jest czymś znacznie większym niż wspólnotą religijną. To aktor życia społecznego i politycznego, aktywny uczestnik przemian i jeden z głównych podmiotów w oświacie i świecie akademickim. Choć sami Chilijczycy laicyzują się w ostatnich latach bardzo wyraźnie, a poprzednie rządy, zwłaszcza centrolewicowe gabinety Michelle Bachelet, wprowadziły kolejne ustawy liberalizujące zasady współżycia społecznego (legalizując rozwody, ograniczając monopole kościelne na edukowanie młodzieży, pozwalając już 14-latkom samym decydować o zmianie płci), wpływy Kościoła widać na każdym kroku.
Zaczynają się na najlepszym w kraju Pontyfikalnym Uniwersytecie Katolickim w Santiago, którego głową w praktyce jest sam Ojciec Święty, więc szkoła z łatwością omija niektóre aspekty prawa, zwłaszcza jeśli chodzi o wysokość czesnego i rekrutację studentów. Kończą się z kolei na własnych mediach, bliskich znajomościach z polityczną elitą, ale też na wspomnieniach demokratycznej opozycji, którą Kościół wspierał w walce z prawicową dyktaturą Augusto Pinocheta. W znanym na świecie stołecznym Muzeum Pamięci i Praw Człowieka katolickim hierarchom-opozycjonistom poświęcona jest cała sekcja wystawy stałej.
Czytaj także: Czy Sekielscy obalą PiS?
Rola Kościoła – podobna w Chile i w Polsce
Analogie z Polską nasuwają się od razu. Symbioza z władzą cywilną, majętność, bliskie kontakty z mediami, wpływy w Watykanie. Do tego status opozycyjnej legendy i miejsce w podręcznikach historii po tej właściwej stronie. Gdyby tylko papież Franciszek urodził się nie w argentyńskim Buenos Aires, ale jakieś 1500 km na wschód, Chile i Polska byłyby praktycznie bliźniakami, jeśli chodzi o rolę Kościoła katolickiego.
Do listy podobieństw trzeba też dopisać, niestety, to najbardziej obrzydliwe: systemowe tuszowanie przypadków molestowania dzieci przez księży. Pedofilia wśród chilijskich duchownych była nie tylko zjawiskiem długotrwałym, ale też oplatającym najwyższe szczeble hierarchii. Kiedy pierwsze ofiary zdecydowały się upublicznić jego skalę i mechanizm milczenia, jednym tchem wymienili praktycznie wszystkich liderów tamtejszego Kościoła. Znowu – zupełnie jak w Polsce. Tu jednak podobieństwa się kończą.
Afera pedofilska wśród chilijskich księży wywołała szok w całym społeczeństwie. Również dlatego, że przez ostatnie kilkadziesiąt lat Kościół zrobił tam naprawdę wiele dobrego. Zakładając w 1974 r. tzw. Wikariat Solidarności, zaledwie kilkanaście miesięcy po zamachu stanu dokonanym przez Pinocheta, umożliwił rodzinom młodych komunistów i socjalistów ich poszukiwania czy zdobycie zgody na wydanie ciał. Na prowincji, dużo biedniejszej od Santiago czy nadmorskiego Valparaiso, wciąż prowadzą często jedyne szkoły, jadłodajnie czy centra kultury. W 2018 r. okazało się jednak, że cała ta szlachetność nigdy nie stała w sprzeczności z molestowaniem dzieci i ukrywaniem pedofilów.
Jak chilijski Kościół tuszował przypadki pedofilii
Pierwsze oskarżenia pod adresem wpływowych osób Kościoła pojawiły się już w 2002 r. Wtedy trójka dorosłych mężczyzn, Juan Carlos Cruz, James Hamilton i Jose Andres Murillo, zdecydowała się publicznie opowiedzieć, jak w latach 80. i 90. molestował ich ojciec Fernando Karadima. Wtedy nikt im nie uwierzył, choć, jak później dowiedli śledczy z Watykanu, wzmianki o „złym prowadzeniu się Karadimy” w kościelnych dokumentach pojawiły się już w 1984 r. Karadima był jednak postacią nie do ruszenia. Miał kontakty po obu stronach politycznego sporu, a przede wszystkim był niezwykle szanowany w kręgach bliskich Pinochetowi i uchodził za jednego z najbardziej wpływowych ludzi w chilijskim Kościele. Spod jego mentorskich nauk wyszło kilkunastu późniejszych biskupów.
Znana jest też jego zażyłość z Angelo Sodano, watykańskim sekretarzem stanu w czasach pontyfikatu Jana Pawła II, a wcześniej nuncjuszem apostolskim w Santiago. Sodano żył w doskonałych stosunkach z reżimem Pinocheta, nierzadko korzystając z przepychu i arystokratycznej wręcz gościnności Karadimy i innych lokalnych hierarchów. Francuski reportażysta Frédéric Martel opisuje w wydanej niedawno w Polsce książce „Sodoma” kulisy relacji Sodano i całego ówczesnego watykańskiego establishmentu z chilijską dyktaturą. Dostępny dziś materiał pozwala sądzić, że już wtedy zajmował się tuszowaniem przypadków pedofilii.
Ofiary Karadimy walczyły o prawdę ponad dekadę. Ich przeciwnikiem była potężna organizacja z wpływami na wszystkich płaszczyznach życia publicznego. Francisco Javier Errázuriz, w 2003 r. pełniący funkcję arcybiskupa Santiago, a później jeden z bliższych doradców Franciszka, molestowanym przez Karadimę mężczyznom oferował co najwyżej modlitwę. Inny hierarcha i protegowany Karadimy, biskup Juan Barros, który zdaniem ofiar miał być nawet naocznym świadkiem molestowania, oskarżał mężczyzn o szykanowanie „jednej z najwybitniejszych postaci współczesnego Chile”. Barrosa z kolei cenić musiał sam Franciszek, bo w 2015 r. – przy ogromnej fali protestów – powierzył mu diecezję w Osorno na południu kraju.
Czytaj także: Episkopat do dymisji. Czy w Polsce to w ogóle możliwe?
Kara za pedofilię? Pokuta i modlitwa
Pierwszą bitwę ofiary pedofilii wygrały w 2011 r., kiedy ich zeznania doprowadziły do osądzenia Karadimy przez watykańską Kongregację Nauki Wiary. Duchowny został wtedy uznany winnym molestowania nieletnich, a jego sprawę opisano w przesłanym do Benedykta XVI liczącym ponad 700 stron raporcie. Jednak kara wymierzona legendzie chilijskiego Kościoła była dla molestowanych przez niego ludzi policzkiem w twarz. Karadimę skazano na... dożywotnią pokutę i modlitwę oraz skierowano do domu dla księży emerytów w Santiago. W dodatku rok wcześniej cywilna prokuratura w ogóle odmówiła otwarcia w ich sprawie postępowania.
Wydalony z kapłaństwa Karadima został dopiero w ubiegłym roku, kiedy szambo kościelnej pedofilii wybiło z całą mocą. Niechcący przyczynił się do tego sam Franciszek, który w czasie pielgrzymki do Chile w styczniu 2018 r. publicznie bronił biskupa Barrosa, oskarżenia pod jego adresem nazywając „bezpodstawnymi kalumniami”. Wezwał też ofiary do przedstawienia dowodów na udział duchownego w procederze molestowania i ukrywania prawdy.
Na efekty nie trzeba było długo czekać. Ofiar i świadków wystąpiło tyle, że Watykan musiał interweniować. Do Chile Franciszek wysłał dwóch kościelnych superśledczych: ojca Jordiego Bertomeu z Hiszpanii i abp. Charlesa Sciclunę z Malty. Znamienne w ich działaniu było to, że pierwsze kroki po przyjeździe skierowali do prokuratora generalnego.
Wszyscy biskupi do dymisji
Współpracując z wymiarem sprawiedliwości, zebrali imponujące żniwo. Udział w zinstytucjonalizowanym tuszowaniu pedofilii udowodniono dwóm kardynałom, sześciu biskupom i 220 innym duchownym katolickim. W śledztwie padały nazwiska powszechnie znane, miejscami nawet legendarne. Posadę przy Franciszku stracił Francisco Javier Errázuriz, a ze stanu duchownego wydalony został Cristián Precht Bañados, jeden z liderów Wikariatu Solidarności i opozycjonista z czasów Pinocheta. Przenosząc to na polski grunt: to tak jakby do odpowiedzialności pociągnąć kard. Dziwisza i ks. Popiełuszkę jednocześnie.
Wszystkie te informacje zawarte zostały w raporcie grubym na 2300 stron. Dla porównania: opublikowane niedawno przez Konferencję Episkopatu Polski „wyniki kwerendy” dotyczące pedofilii w polskim Kościele liczyły stron 17. Po wizycie Bertomeu i Scicluny na chilijskich biskupów padł blady strach. Do tego stopnia, że wszyscy oddali się do dyspozycji Franciszka. Papież przyjął dymisję siedmiu z 34 hierarchów i sam przepraszał za obronę Barrosa. Musiał to zrobić, bo biskup w aferze pedofilskiej zanurzony był tak głęboko, że watykańscy śledczy pojechali do Chile ponownie, żeby zanalizować tylko jego przypadek.
Teraz jeden z nich jest w drodze do Polski. Prokuratur Zbigniew Ziobro pewnie nie będzie tak chętny do współpracy jak Jorge Abbott w Santiago. Abp. Scicluny to jednak raczej nie powstrzyma.
Adam Szostkiewicz: Jak walczyć z pedofilią w Kościele, gdy rządzi PiS?