Główna zmiana, którą przynosi nowa kadencja Parlamentu Europejskiego, to osłabienie tradycyjnych ugrupowań centroprawicy i centrolewicy. Europejskiej Partii Ludowej (EPL), do której należy m.in. niemiecka chadecja oraz polskie PSL i PO, w połączeniu z centrolewicowymi Socjalistami i Demokratami (S&D), po raz pierwszy zabrakłoby głosów do „wielkiej koalicji” kontrolującej ponad połowę izby. I tym samym wystarczającej dla zatwierdzenia nowej Komisji Europejskiej, a potem do zgodnego przepychania najważniejszych projektów.
Czytaj więcej: Parlament Europejski rozdrobniony po wyborach
Spada znaczenie starych – lewicowych lub prawicowych – partii
EPL będzie mieć 24 proc. spośród wszystkich 751 europosłów, a S&D prawie 20 proc., więc do stabilnej większości potrzeba im jeszcze jednej, dwóch frakcji. To już wywołuje w Brukseli trwożne ostrzeżenia przed patem albo nawet „paraliżem instytucji UE”, ale być może taki musi być koszt demokracji?
Spadek znaczenia starych partii (opartych na podziale na tradycyjną lewicę i prawicę) to zjawisko obecne teraz w sporej części krajów Unii. Eurowybory mocno pokazały to w Niemczech, gdzie zieloni zdecydowanie prześcignęli socjaldemokratów, zajmując drugie miejsce po chadekach. A choć ugrupowanie Emmanuela Macrona przegrało o włos z listą Marine Le Pen, to także francuskie eurowybory jeszcze raz potwierdziły bardzo silną rolę – wciąż „nowego” – ruchu Macrona we francuskim mainstremie, co jest połączone z niebywale mizerną formą tradycyjnej prawicy (republikanie zdobyli zaledwie 8,5 proc.