Moath al-Alwi w ręce amerykańskich żołnierzy trafił w październiku 2001 r., podczas jednego z rajdów przeprowadzonych w górach północnego Afganistanu w ramach ofensywy wojskowej koalicji po ataku z 11 września. Według jego zeznań był kilkakrotnie przenoszony i torturowany przez Amerykanów, zanim trafił do bazy w Guantanamo.
Czarna plama na sumieniu USA
Teoretycznie znajdująca się na Kubie, oddana jednak w dzierżawę amerykańskiej marynarce w 1903 r. jednostka jest najbardziej znanym na świecie więzieniem dla osób podejrzanych o terroryzm. Przez ostatnie kilkanaście lat funkcjonowały w niej cztery bloki więzienne – Delta, Echo, Iguana i X-Ray (już niedziałający), w których bez podania zarzutów, podstawy prawnej i w większości przypadków bez prawa do adwokata przetrzymywano co najmniej 773 osoby, głównie obywateli krajów arabskich.
Guantanamo to czarna plama na sumieniu współczesnej amerykańskiej polityki. Niemal od początku rozpętanej przez George’a W. Busha antyterrorystycznej krucjaty, popularnie zwanej Wojną z Terrorem, wiadomo było, że Amerykanie w Guantanamo dopuszczają się niezgodnych z normami prawa międzynarodowego tortur fizycznych i psychicznych.
Po 11 września w tamtejszej terminologii wojskowej i wywiadowczej powstało nawet eufemistyczne pojęcie na określenie sposobów traktowania podejrzanych o terroryzm. Tzw. Enhanced Interrogation Techniques, czyli „wzmocnione techniki przesłuchań”, zawierające m.in. podduszanie, elektrowstrząsy czy symulację uczucia topienia się poprzez nakładanie na usta przesłuchiwanego materiałowej szmatki i wylewanie na nią dużej ilości wody, miały skłonić aresztantów do wydania sekretów Al-Kaidy i innych organizacji terrorystycznych.
Czytaj także: Rozmowa z Danielem Friedem o Guantanamo
Tortury zakazane, czyli dozwolone?
Stosowanie tortur jest wyraźnie zabronione przez Powszechną Deklarację Praw Człowieka z 1948 r. Art. 5 tego dokumentu stanowi, że „nie wolno nikogo torturować ani karać lub traktować w sposób okrutny, nieludzki lub poniżający”. Dlaczego więc w Guantanamo prawa człowieka łamane są na każdym kroku, a administracja nie poniosła do tej pory konsekwencji? Jednym z czynników pozwalających na to jest niejasny status bazy w świetle regulacji prawa międzynarodowego.
W praktyce nie do końca bowiem wiadomo, kto za Guantanamo odpowiada. Najstarszy obowiązujący dokument prawny dotyczący amerykańskiej obecności na mającym 120 km kw. kawałku Kuby to uchwała Kongresu USA z 20 kwietnia 1898 r., czyli początkowej fazy kubańskiej wojny o niepodległość. Przeczytać można w nim, że rząd USA zobowiązuje się do powstrzymania od jakichkolwiek akcji naruszających suwerenność Kuby bądź podważających kontrolę prawną władz kubańskich nad terytorium wyspy.
Dzierżawa na czas nieokreślony
Choć pięć lat później oba państwa podpisały umowę dzierżawy bazy na czas nieokreślony (dlatego kontrakt w sprawie Guantanamo nie ma daty wygaśnięcia), suwerenem wobec tego obszaru pozostaje Hawana. Waszyngton do dziś powołuje się na dokument z 1898 r., wskazując, że nie sprawuje on kontroli prawnej nad Guantanamo. A skoro tak jest, to nikt w Białym Domu nie może zostać pociągnięty do odpowiedzialności za to, co się w bazie dzieje.
Jednocześnie stwierdzenie, że Kubańczycy kiedykolwiek mieli realny wpływ na to, co dzieje się w Guantanamo, jest czystą fikcją. Od czasów rewolucji w 1959 r. komunistyczne władze domagały się anulowania umowy, argumentując, że jest niezgodna z prawem międzynarodowym, a sygnatariusze ze strony kubańskiej zostali do jej podpisania zwyczajnie zmuszeni.
W akcie demonstracyjnego sprzeciwu wobec amerykańskiej obecności wojskowej na wyspie rządzący Kubą przez 56 lat Fidel Castro nie spieniężył ani jednego z czeków wysyłanych przez Waszyngton jako zapłatę za dzierżawę bazy.
Guantanamo od dawna zwracało uwagę mediów
Guantanamo budziło kontrowersje wśród obrońców praw człowieka wiele lat przed Wojną z Terroryzmem. Już w latach 40. ubiegłego wieku amerykańscy dziennikarze zwracali uwagę na łamanie praw pracowniczych zatrudnionych w bazie Kubańczyków. Mieszkańcy okolicznych miasteczek często znajdywali tam pracę jako personel cywilny. Nie wolno im było zrzeszać się w związkach zawodowych i byli narażeni na prześladowanie ze strony amerykańskich przełożonych. Po rewolucji ich miejsce zajęli dominujący dziś w Guantanamo Jamajczycy i Filipińczycy, ale sytuacja nie uległa zmianie. Guantanamo to nadal miejsce, w którym wiele osób nie może korzystać z pełni praw, i nie trzeba do tego być podejrzanym o terroryzm.
Niejasny status bazy Amerykanie wykorzystali też w 1992 r., kiedy Bush otworzył Guantanamo dla ponad 20 tys. uchodźców ze stojącego na granicy wojny domowej Haiti. Większość po krótkim pobycie w zatoce została odesłana do domu, jednak kilkaset osób zdecydowało się ubiegać o azyl polityczny w USA. Nieco ponad dwustu odmówiono prawa wjazdu do Stanów, ponieważ byli zakażeni wirusem HIV.
W ten sposób baza stała się w praktyce tymczasowym obozem, gdzie byli przetrzymywani Haitańczycy – ofiary choroby i próżni prawa międzynarodowego, w którą wpadli. Wprawdzie rok później amerykański sąd nakazał ich zamknięcie, jednak było to rozwiązanie bardzo pośrednie. Wyrok za swój podmiot miał bowiem pojedynczych Haitańczyków, a nie sam proceder bezprawnego i nieograniczonego przetrzymywania osób na terenie Guantanamo.
Donald Trump nie zamknie Guantanamo
Sprawa Moatha al-Alwiego to tylko ostatni rozdział niechlubnej historii amerykańskiej bazy na Kubie. Mimo szumnych zapowiedzi Baracka Obamy więzienie w Guantanamo nigdy nie zostało w pełni zamknięte. Do dziś przetrzymywanych jest ponad 40 osób, spośród których większość spędziła tam już ponad dekadę.
Ciężko też spodziewać się, by zamknął je Donald Trump, polityk zupełnie obojętny na norm prawa międzynarodowego i raczej fan zamykania ludzi w więzieniach prosto z ulicy niż zapewniania im uczciwego procesu. Dodając do tego mocno zaciągnięty hamulec w procesie zbliżenia z Kubą, nie należy spodziewać się ze strony Białego Domu jakichkolwiek sygnałów mogących wskazywać na likwidację więzień w Guantanamo. Realny wyrok na podejrzanych o terroryzm będzie miał zapewne jedną ważną wspólną cechę z umową dzierżawy bazy – brak daty jego zakończenia.