Zgromadzenie Parlamentarne Rady Europy w nocy z poniedziałku na wtorek przywróciło Rosjanom prawo głosu, którego nie mieli od 2014 r. wskutek aneksji Krymu i rosyjskiego udziału w wojnie w Donbasie. Zgromadzenie zastosowało prawny trik – w ogóle zniosło karę zawieszania prawa głosu dla delegacji poszczególnych krajów (to automatycznie uwolniło Rosję od tej sankcji) oraz wyjątkowo pozwoliło na spóźnioną rejestrację delegacji (w czerwcu zamiast w styczniu), by pozwolić na udział wysłanników rosyjskiej Dumy i Rady Federacji.
Jednak procedury Rady Europy dodatkowo przewidują zatwierdzanie pełnomocnictw delegacji, które przeciwnicy zniesienia sankcji próbowali podważyć 26 czerwca m.in. argumentami, że Rosja nie wykonuje rezolucji Zgromadzenia, a rosyjscy parlamentarzyści obecni w Strasburgu byli wybierani z list partii, które prowadziły kampanię i dostawały głosy m.in. na okupowanym Krymie.
Stałego bojkotu Strasburga (na razie) nie będzie
Te zarzuty nie pomogły i Zgromadzenie Parlamentarne w głosowaniu potwierdziło pełnomocnictwa Rosjan – problem krymskich głosów odesłano do Komisji Weneckiej, której opinia może ewentualnie podważyć status Rosjan w Strasburgu dopiero na jesiennej sesji Zgromadzenia. I właśnie ostateczne dopuszczenie Rosjan do prac Zgromadzenia skłoniło 26 czerwca delegacje Polski (od parlamentarzystów PiS poprzez PO i Nowoczesną po Kukiz ′15), Ukrainy, Litwy, Łotwy, Estonii, Słowacji i Gruzji do opuszczenia obrad.
Ich członkowie we wspólnym oświadczeniu ostrzegli, że „przyszłość Rady Europy jest zagrożona”, bo ta „traci zaufanie ludzi, których ma chronić”.