Francusko-niemiecko-hiszpańsko-holenderski plan oparty na Fransie Timmermansie jako następcy Jeana-Claude’a Junckera na czele Komisji Europejskiej upadł w poniedziałek na szczycie UE z powodu rokoszu Europejskiej Partii Ludowej (unijnej międzynarodówki centroprawicy) wobec planów swego głównego przywódcy, czyli Angeli Merkel. Centroprawica, która jest największą siłą w Parlamencie Europejskim, nie chciała – wbrew naciskom pani kanclerz – wypuścić z rąk najważniejszej posady w instytucjach UE, choć Timmermans (międzynarodówka centrolewicy) był stanowczo najlepszym kandydatem na horyzoncie. Pod ten bunt w EPL taktycznie podłączył się rząd Mateusza Morawieckiego (wraz z Węgrami, Czechami i od pewnego momentu Włochami) nieznoszący Timmermansa z powodu sporów o praworządność. Tłumaczył, że Timmermans na czele unijnej egzekutywy będzie głównie dzielił Europę.
Nowy francusko-niemiecki kompromis
Natomiast Polska i Węgry, nierzadko gardłujące przeciw francusko-niemieckiej (czy też po prostu niemieckiej) dominacji w Unii, bez żadnego szemrania kupiły we wtorek nowy francusko-niemiecki kompromis: niemiecka minister Ursula von der Leyen na przewodniczącą Komisji Europejskiej oraz – co ma małe znaczenia dla Polski pozostającej poza eurostrefą – Christine Lagarde (szefowa MFW i była francuska minister finansów) na prezes Europejskiego Banku Centralnego. Niestety, główną i na razie jedyną znaną dużą zaletą Von der Leyen dla Morawieckiego było to, że nie jest Timmermansem. Choć polska dyplomacja przypomina stanowcze wypowiedzi Niemki o rosyjskiej aneksji Krymu, wojnie w Donbasie i zacieśnianiu współpracy obronnej w ramach Unii Europejskiej.