Świat

Ursula von der Leyen kandydatką na szefową Komisji Europejskiej

Archive: U.S. Secretary of Defense / Flickr CC by 2.0
Wyznaczenie minister obrony Niemiec na szefową KE to niepomyślna wiadomość dla UE. Odpadli lepsi kandydaci, a der Leyen dopiero będzie musiała dowieść, że nadaje się na najważniejszy urząd w Brukseli.

Francusko-niemiecko-hiszpańsko-holenderski plan oparty na Fransie Timmermansie jako następcy Jeana-Claude’a Junckera na czele Komisji Europejskiej upadł w poniedziałek na szczycie UE z powodu rokoszu Europejskiej Partii Ludowej (unijnej międzynarodówki centroprawicy) wobec planów swego głównego przywódcy, czyli Angeli Merkel. Centroprawica, która jest największą siłą w Parlamencie Europejskim, nie chciała – wbrew naciskom pani kanclerz – wypuścić z rąk najważniejszej posady w instytucjach UE, choć Timmermans (międzynarodówka centrolewicy) był stanowczo najlepszym kandydatem na horyzoncie. Pod ten bunt w EPL taktycznie podłączył się rząd Mateusza Morawieckiego (wraz z Węgrami, Czechami i od pewnego momentu Włochami) nieznoszący Timmermansa z powodu sporów o praworządność. Tłumaczył, że Timmermans na czele unijnej egzekutywy będzie głównie dzielił Europę.

Nowy francusko-niemiecki kompromis

Natomiast Polska i Węgry, nierzadko gardłujące przeciw francusko-niemieckiej (czy też po prostu niemieckiej) dominacji w Unii, bez żadnego szemrania kupiły we wtorek nowy francusko-niemiecki kompromis: niemiecka minister Ursula von der Leyen na przewodniczącą Komisji Europejskiej oraz – co ma małe znaczenia dla Polski pozostającej poza eurostrefą – Christine Lagarde (szefowa MFW i była francuska minister finansów) na prezes Europejskiego Banku Centralnego. Niestety, główną i na razie jedyną znaną dużą zaletą Von der Leyen dla Morawieckiego było to, że nie jest Timmermansem. Choć polska dyplomacja przypomina stanowcze wypowiedzi Niemki o rosyjskiej aneksji Krymu, wojnie w Donbasie i zacieśnianiu współpracy obronnej w ramach Unii Europejskiej.

Von der Leyen była ministrem (kolejno od rodziny, spraw socjalnych, a teraz obrony) we wszystkich rządach Angeli Merkel, ale dopiero MON zupełnie pogrążył jej szanse na następczynię pani kanclerz, choć wcześniej uchodziła za jedną z głównych pretendentek. Von der Leyen po prostu okazała się za słaba w rywalizacji wśród niemieckich chadeków, ale to nie przeszkodziło w jej nominowaniu na najważniejsze stanowisko w Brukseli.

Wybór słabej Von der Leyen można interpretować jako opowiedzenie się Rady Europejskiej za Komisją Europejską osłabioną w stosunku do rządów krajów członkowskich w ramach – wpisanego w ustrój Unii – napięcia między elementem federalnym (Komisja Europejska) i konfederacyjnym. W tej kwestii liczą się osobowości – stary wyjadacz Juncker zapewniał Komisji Europejskiej stosunkowo bardzo duży obszar niezależności, co na pewno kontynuowałby Timmermans. Teraz może być różnie. A polska dyplomacja wręcz za plus Von der Leyen uznaje jasność co do tego, „skąd będą płynąć sygnały” dla działań Brukseli (w znaczeniu – będą płynąc z Berlina, więc będzie wiadomo, gdzie negocjować). Z pewnością PiS-owskie władze mogą liczyć – nie bez pewnej racji – że Von der Leyen jako Niemka (z powodów historii) może mieć opory przed twardym konfrontowaniem się z Polską, w tym co do praworządności.

Polskie władze stawiają na osłabianie Komisji

Wizja szefowej Komisji Europejskiej ściśle koordynującej swą politykę z urzędem kanclerskim to gruba przesada, ale hasło „teraz Niemcy biorą odpowiedzialność” przyświecało podczas szczytu wielu kuluarowym komentarzom co do Von der Leyen. W interesie średnich krajów Unii, czyli takich jak Polska, są w miarę silne instytucje UE łagodzące dominację kluczowych graczy, co rozumiał nawet PiS za swych poprzednich rządów (2005-07). Tyle że bodaj m.in. z powodu sporów o praworządności władze Polski teraz stawiają na osłabianie Komisji Europejskiej i nawet w dyskusjach o Unii preferują „metodę międzyrządową”, czyli chcą jeszcze mocniejszego wzmocnienia roli rządów na forum UE. To w miarę bezpieczne przy obecnej kanclerz największego, najludniejszego i najsilniejszego kraju Unii. Ale przecież czasy Merkel, bardzo wyczulonej na interesy Europy, dobiegają końca.

Pocieszeniem jest nieformalna decyzja co do trojga wiceprzewodniczących Komisji Europejskiej, którymi mają zostać Frans Timmermans (obecny I wiceprzewodniczący Komisji), Dunka Margrethe Vestager (obecnie komisarz UE ds. konkurencji) oraz Słowak Marosz Szefczovicz (obecnie wiceprzewodniczący Komisji ds. unii energetycznej). Zwłaszcza Timmermans i Vestager będą podnosić poziom unijnej egzekutywy. Holender jest członkiem unijnej centrolewicy, a Vestager – międzynarodówki liberałów, więc w Komisji Europejskiej mają umacniać koalicję centroprawicy, centrolewicy i liberałów, która – wraz z zielonymi – ma w połowie lipca zatwierdzić Von der Leyen, a potem kolegialnie całą nową Komisję Europejską jesienią tego roku.

Następcą Donalda Tuska na czele Rady Europejskiej (kadencja kończy się 30 listopada) będzie obecny premier Belgii Charles Michel z partii frankofońskich liberałów. A hiszpański centrolewicowiec i obecnie szef MSZ Josep Borrell zastąpi Federikę Mogherini jako nowy szef unijnej dyplomacji. To posada bardzo straciła na atrakcyjności w brukselskich rozgrywkach, bo - i za czasów Catherine Ashton, i za jej następczyni Mogherini - okazało się, że ten urząd to może prestiż, ale znaczenie stosunkowo niewielkie.

Europejski Bank Centralny dla Lagarde to wyjątkowo smaczny kąsek dla Francji i gwarancja, że prezes EBC będzie kontynuować linię Draghiego wolną od ordoliberalnej ortodoksji w wydaniu niemieckim. Natomiast postulatu „równowagi geograficznej” w przypadku Europy środkowo-wschodniej (zapewnianej teraz przez Tuska) został spełniony bardzo kiepsko – przez zachowanie stanowiska wiceprzewodniczącego Komisji przez Szefczovicza i zapowiedź, że przewodniczącym Parlamentu Europejskiego (na co najmniej 2,5 roku) zostanie były lewicowy premier Bułgarii Sergej Staniszew.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyjątkowo długie wolne po Nowym Roku. Rodzice oburzeni. Dla szkół to konieczność

Jeśli ktoś się oburza, że w szkołach tak często są przerwy w nauce, niech zatrudni się w oświacie. Już po paru miesiącach będzie się zarzekał, że rzuci tę robotę, jeśli nie dostanie dnia wolnego ekstra.

Dariusz Chętkowski
04.12.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną