We Włoszech znany jest przede wszystkim z pracy w telewizji. Od 1992 do 2009 r. związany z publicznymi kanałami Rai 1, Rai 2 i Rai 3, w 2006 r. został zastępcą dyrektora głównego wydania informacyjnego w pierwszym programie włoskiej telewizji publicznej. Trzy lata później przeszedł do polityki, kandydując do Parlamentu Europejskiego z ramienia centro-lewicowej Partii Demokratycznej. Choć jego kandydatura wzbudzała wówczas sporo kontrowersji, zdobył ponad 412 tys. głosów, pewnie wygrywając mandat.
Sassoliego bojkotować chciały poszczególne frakcje wewnątrz partii, niezadowolone z faktu, że pierwszą pozycję na liście w tak ważnym okręgu, jakim są Centralne Włochy (we włoskich wyborach do Europarlamentu jest tylko pięć osobnych okręgów), powierzono osobie spoza partyjnych struktur. Sassoli tak wysoką pozycję startową zawdzięczał jednak bliskim kontaktom z niektórymi z ówczesnych liderów lewicy, przede wszystkim z szefującym wtedy Partii Demokratycznej Dario Franceschinim i byłym burmistrzem Rzymu Walterem Veltronim.
Czytaj także: Z czego się cieszy premier Morawiecki?
Chciał być burmistrzem Rzymu
Nowy przewodniczący Parlamentu Europejskiego zasiada w nim od dekady – drugi raz mandat uzyskał w 2014 r. Przez 10 lat niczym specjalnym się jednak nie wyróżnił. Był aktywny na posiedzeniach plenarnych, chwalono go za znajomość języków obcych, jednak w roli europosła unikał spięć i kontrowersji. Jego nastawiona na kompromis postawa wywindowała go nawet do pozycji jednego z trzech wiceprzewodniczących Europarlamentu z ramienia frakcji Socjalistów.
W międzyczasie rozważał też aktywnie powrót do krajowej polityki. W 2012 r. stanął do prawyborów Partii Demokratycznej, chcąc zostać kandydatem lewicy na burmistrza Rzymu. W samej stolicy, na niego, w wyborach do Parlamentu Europejskiego zagłosowało ponad 60 tys. osób, dlatego pomimo pochodzenia z Florencji nie był bez szans. Zajął wprawdzie drugie miejsce, przegrywając z Ignazio Marino, jednak wyprzedził m.in. lubianego w kraju ex-ministra i późniejszego premiera Paolo Gentilioniego.
Co zamierza nowy szef PE
O jego planach na przewodniczenie Parlamentowi na razie wiadomo niewiele. Pytany o przyszłość Unii Europejskiej, wielokrotnie w ostatnich latach podkreślał, że Wspólnota jest niedoskonała niejako z definicji, ale nie znaczy to, że niektórych swoich wad nie jest w stanie wyeliminować. W przemówieniu po wyborze na szefa PE powiedział, że zdecydowanie popiera obowiązkowe kwoty przyjmowania migrantów. Jego głównym celem ma być jednak zredukowanie tzw. deficytu demokracji w strukturach unijnych i zbliżenie decydentów w Brukseli z obywatelami państw członkowskich. Rozmawiając z włoskimi mediami tuż po środowym głosowaniu, swoją wizję kierowania Europarlamentem opisał jako „misję uczynienia go domem dla wszystkich Europejczyków”.
Sassoli głośno mówi też o potrzebie zwiększenia unijnych inwestycji. „Musimy przestać przywiązywać wagę do tego, czy zgadzają nam się wszystkie numerki i wyliczenia, i zająć się realnymi problemami większości mieszkańców Europy” – brzmiały słowa wypowiedziane w rozmowie z włoską telewizją publiczną. Nowy szef PE chce zwiększenia wydatków na badania i rozwój, nowego impulsu w walce z bezrobociem wśród młodych i bardziej przejrzystych polityk publicznych. Choć wiele z tych celów leży poza jego własną jurysdykcją i będzie wymagało współpracy z kierownictwem pozostałych unijnych instytucji, jasno wskazuje, że Sassoli chce zwrócić Parlament Europejski twarzą do wyborcy.
Pod jego przewodnictwem otworzy się też zapewne nowy rozdział w relacjach Brukseli z Rosją. Katarzyna Szymańska-Borginon z radia RMF FM donosi, że Sassoli chciałby dialogu z Moskwą na poziomie parlamentarnym, podobne spekulacje pojawiają się wśród włoskich komentatorów politycznych. Nie wiadomo, jak bardzo ważna dla nowego szefa PE będzie Rosja, jednak już sama szybko zadeklarowana chęć rozmowy z Kremlem wskazuje, że w tym obszarze utrzyma raczej kurs obrany przez swojego poprzednika na tym stanowisku, chadeka Antonio Tajaniego.
Czytaj także: Jak bardzo włoski ma być Włoch?
Wybór Sassoliego to ogromna porażka Matteo Salviniego
Włoski wicepremier i szef skrajnie prawicowej Ligi przed eurowyborami zapowiadał bowiem, że montowana przez niego koalicja „ruchów soweranistycznych” stanie się co najmniej trzecią siłą w nowym Parlamencie Europejskim. Tak duża liczba mandatów miała zapewne przełożyć się na decydujący głos w obsadzie fotela przewodniczącego, a przynajmniej możliwość zablokowania nieprzychylnego kandydata.
Żaden z elementów tego scenariusza się nie spełnił. Poza Włochami i Francją soweraniści ponieśli raczej spektakularne klęski wyborcze, a ich blok w Brukseli jest siłą nie trzecią, a piątą. Wprawdzie europosłowie Salviniego nie poparli Sassoliego, głosując na słowackiego konserwatystę Jana Zahradila, jednak do powstrzymania kandydata socjalistów to nie wystarczyło. Nowego szefa PE nie poparli też populiści z Ruchu 5 Gwiazd, którzy wstrzymali się od głosu.
Dla Salviniego to porażka podwójnie dotkliwa. Zwycięstwo Sassoliego zbiegło się w czasie z decyzją prokuratury w sycylijskim Agrigento o wypuszczeniu z aresztu domowego Caroli Rackete, 31-letniej Niemki będącej kapitanem ratującego migrantów statku Sea Watch 3. W ubiegłym tygodniu wprowadziła ona bez zgody władz swoją jednostkę do portu na wyspie Lampedusa, rozwścieczając Salviniego. Wicepremier natychmiast nazwał ją kryminalistką, oskarżył o współudział w nielegalnym przerzucie ludzi i zarządał postawienia jej w stan oskarżenia. Śledczy nie znaleźli jednak podstaw do realizacji żądań szefa Ligi.
Czytaj także: Kim jest Ursula von der Leyen, kandydatka na szefową KE
Populistyczno-nacjonalistyczna fala zatrzymana
Biorąc zatem pod uwagę, że z zaprojektowanej na popisową akcji aresztowania jednostki ratunkowej w porcie i wstrzymania zejścia migrantów na ląd nic nie wyszło, a nowym przewodniczącym Parlamentu Europejskiego został zwolennik obowiązkowego przyjmowania uchodźców przez kraje członkowskie, Salvini nie może być zadowolony.
Ostatnie miesiące pokazały, że włoski wicepremier na arenie europejskiej wciąż może niewiele, pomimo buńczucznych zapowiedzi. Wysuwane przez niego pod adresem Brukseli groźby, jak możliwość zablokowania rozmów nad unijnym budżetem, na nikim nie robią już w Unii wrażenia.
Szef włoskiej prawicy przegrał również dlatego, że David Sassoli reprezentuje wizję rozwoju Wspólnoty zdecydowanie bliższą Emmanuelowi Macronowi niż soweranistom. A francuski prezydent to na arenie międzynarodowej wróg numer jeden Matteo Salviniego. Rozdział czołowych stanowisk w nowej unijnej kadencji jasno pokazuje, że populistyczno-nacjonalistyczna fala przynajmniej na razie została zatrzymana.
Czytaj więcej: Europosłowie wypięli się na „Odę do radości”