– Pokazaliśmy, że potrzebujemy kandydatów, którzy mają w sobie potencjał łączenia Europy, którzy nie antagonizują Europy, nie obrażają państw członkowskich, którzy rozumieją różnice pomiędzy państwami europejskimi, bo to jedynie może prowadzić do wypracowania wspólnych polityk – mówił premier Morawiecki dziennikarzom w Brukseli.
Polska na szczycie UE. Utrącić Timmermansa, bez planu B
Dużo słów, żeby przekazać jedną myśl. Jedynym polskim planem na szczycie Unii było zablokowanie kandydatury Fransa Timmermansa na przewodniczącego Komisji Europejskiej. Holender naraził się wcześniej Warszawie twardym stanowiskiem w kwestii praworządności. Konsekwentnie walczył o to, żeby rząd PiS przestrzegał unijnego prawa i wartości – np. nie przejmował bezprawnie Trybunału Konstytucyjnego, Sądu Najwyższego i pozostałych sądów.
Jego kandydatura w końcu upadła, ale – wbrew rządowej propagandzie sukcesu – nie z powodu oporu państw Grupy Wyszehradzkiej i Włoch. Nominacji Timmermansa sprzeciwili się przede wszystkim przedstawiciele unijnej centroprawicy. Nie dali się przekonać kanclerz Angeli Merkel do układanki stanowisk uzgodnionej przez Niemcy, Francję, Hiszpanię i Holandię, która oznaczałaby, że ich frakcja straci najważniejsze stanowisko w Unii. Morawiecki tylko się podłączył pod ten bunt.
Układanka mocarstw, nikogo z naszego regionu
Jak więc wygląda obsada najważniejszych stanowisk po szczycie Unii i decyzjach przywódców? Szefem Komisji Europejskiej ma zostać Niemka Ursula von der Leyen (wieloletnia minister w rządach Angeli Merkel, ostatnio minister obrony), szefową Europejskiego Banku Centralnego – Francuzka Christine Lagarde (szefowa MFW i była francuska minister finansów).
Stanowisko przewodniczącego Rady Europejskiej po Donaldzie Tusku obejmie liberał, belgijski premier Charles Michel. A hiszpański socjalista i minister spraw zagranicznych Josep Borrell zastąpi Federikę Mogherini jako nowy szef unijnej dyplomacji. Fotel szefa Parlamentu Europejskiego otrzymał z kolei włoski polityk David-Maria Sassoli.
Czytaj więcej: Europosłowie wypięli się na „Odę do radości”
Ten układ z kilku powodów jest dla Polski dużo mniej korzystny niż poprzednia układanka z Timmermansem na czele Komisji Europejskiej, według której stanowisko szefa Rady mogła objąć Bułgarka Kristalina Georgiewa.
Pierwsza rzecz, która zwraca uwagę, to brak na szczytach Unii jakiegokolwiek przedstawiciela naszego regionu. Parlament Europejski zignorował sugestię liderów państw Unii, żeby jego przewodniczącym został Bułgar Sergej Staniszew (który zresztą w połowie kadencji miał być zastąpiony niemieckim chadekiem Manfredem Weberem). Na otarcie łez jednym z wiceprzewodniczących Komisji Europejskiej ma pozostać Słowak Maroš Šefčovič (obok Timmermansa i Dunki Margrethe Vestager).
Zwalczanie kandydatury Timmermansa skończyło się tym, że cała Europa Środkowo-Wschodnia nie będzie miała ani jednego przedstawiciela na najważniejszych stanowiskach. Wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej sporo mogą, choć w wycinkowych sprawach – tak jak Timmermans w kwestii praworządności. Brak naszego przedstawiciela na topowych pozycjach oznacza, że będziemy mieli dużo mniejsze możliwości przedstawiania stanowiska i pilnowania swoich interesów w nadchodzących europejskich debatach. A będą one dotyczyły kluczowych kwestii: unijnego budżetu, polityki klimatycznej czy migracji. Głos Polski i naszych sąsiadów będzie dużo gorzej słyszalny przy wspólnym stole.
Polska – pierwsza z wielkich, którą pominęli
Dla Polski nowa konfiguracja nie jest korzystna także z innych powodów. Z jednej strony niemiecka kandydatka na szefową Komisji Europejskiej nie ma silnej pozycji politycznej, nigdy nie była prezydentem ani premierem. Swoją siłę będzie musiała dopiero zbudować. Z drugiej strony kluczowe stanowiska w Unii objęli przedstawiciele czterech największych państw: Niemiec, Francji, Włoch, Hiszpanii (plus dodana do tej układanki Belgia). Polska jest piątym co do wielkości krajem Unii (po wyjściu z niej Wielkiej Brytanii) i pierwszym pominiętym w tej układance.
Unijny „koncert mocarstw”, w którym najważniejszą rolę odgrywają największe kraje, to nie najlepszy scenariusz dla Polski. Od wejścia do Unii Warszawa strategicznie wspierała instytucje wspólnotowe, a nie najsilniejsze rządy. Dopiero konflikt z Komisją Europejską o sądy sprawił, że rząd PiS zaczął mówić o wzmacnianiu pozycji stolic. Może się jednak okazać, że będą się one dogadywać ponad naszymi głowami, a osłabiona Komisja nie będzie w stanie bronić interesu wspólnoty i naszych interesów (nawet gdyby chciała).
Niemcy górą, Timmermans ma czas na Polskę
I na koniec jeszcze dwie kwestie. Po pierwsze, konia z rzędem temu, kto zrozumie zawiłe ścieżki rządowej propagandy. Morawiecki chwali się, że utarł nosa niemieckiej kanclerz, przykładając rękę do utrącenia uzgodnionej przez nią kandydatury Timmermansa. Ale alternatywą okazało się nominowanie na szefową Komisji… bliskiej współpracowniczki Merkel, zasiadającej w jej rządach od kilkunastu lat. Sama Merkel na konferencji prasowej podkreśliła, że to najwyższe stanowisko dla przedstawiciela Niemiec w Unii od 52 lat!
Po drugie, nowy układ paradoksalnie oznacza, że Timmermans zapewne dalej i z równym zapałem będzie pilnował praworządności w Polsce. Stanowisko szefa Komisji Europejskiej oznaczałoby dużo mniej czasu na Polskę i jej problemy, bo przewodniczący musi się zajmować po trosze wszystkim, dużo czasu spędza w podróżach i na spotkaniach z innymi globalnymi liderami. To także stanowisko mocno polityczne, na którym często trzeba zawierać polityczne kompromisy – co widać było po często kluczącym i ugodowym w sprawach praworządności Jean-Claudzie Junckerze, dotychczasowym szefie Komisji Europejskiej.
Timmermans jako wiceprzewodniczący (jeśli utrzyma dotychczasowe kompetencje) będzie mógł dalej z zaangażowaniem i bezkompromisowo zajmować się praworządnością w Polsce. Zwłaszcza że będzie miał zapewne po swojej stronie większość stolic i pozostałych komisarzy.
Naprawdę, ma pan się z czego cieszyć, panie premierze?