Jak było do przewidzenia, ambasador Wielkiej Brytanii w USA Kim Darroch, który naraził się Donaldowi Trumpowi, podał się do dymisji. Rząd brytyjski ociągał się z jego zwolnieniem, ale w końcu się zdecydował, co pokazuje przede wszystkim, jak bardzo Londynowi zależy na ocaleniu „specjalnych stosunków” z Waszyngtonem, nadwerężonych wskutek polityki amerykańskiego prezydenta. Które wiszą już na włosku.
Czym ambasador naraził się Trumpowi
Wszystko zaczęło się od publikacji w londyńskim tabloidzie „Daily Mail” cytującym fragmenty poufnych notatek ambasadora do centrali, w których administrację Trumpa nazwał „nieudolną, niezręczną i dysfunkcjonalną”, a samego prezydenta opisał jako osobę „niepewną siebie”. Gafa Darrocha polegała na tym, że pozwolił na publiczne ujawnienie prawdy – dopuszczając do przecieku – jako że powyższa charakterystyka, powtarzana od trzech lat przez dziesiątki obserwatorów Białego Domu, stała się już truizmem.
Każdy inny prezydent dyplomatycznie przemilczałby afront, ale Trump, łamiący wszelkie konwencje, nie mógł ambasadorowi darować. Może poczuł się osobiście urażony, że w jego notatkach wyszedł – on, samiec alfa – na zakompleksionego mięczaka? Zareagował więc w swoim stylu, nazywając Darrocha w tweetach „bardzo głupim facetem” i „pompatycznym bęcwałem”. Po czym oświadczył, że nie chce mieć z nim do czynienia.
Czytaj także: Trump ogłasza start w kampanii 2020. Pierwsze sondaże nie są dla niego łaskawe