Angela Merkel po raz kolejny, w świetle kamer, miała atak drgawek. Kanclerz Niemiec stała obok premiera Finlandii Anttiego Rinne, gdy jej ciało zaczęło mocno drżeć. Kanclerz starała się utrzymać powagę, a jej towarzysz nie zwracać niepotrzebnej uwagi na niedyspozycję polityczki, ale odczuwalna była konsternacja wszystkich, którzy to widzieli. Odruchem było otoczyć Angelę Merkel opieką; koc, szklanka wody, lekarz. Oficjalny protokół jednak nakazuje zmilczeć.
To nie był pierwszy atak drgawek u kanclerz Niemiec w krótkim czasie. Wcześniejsze tłumaczyła odwodnieniem i upałem. Teraz więc internet obiegają spekulacje. Parkinson? Na pewno nie. Choroba niedokrwienna? To możliwe. Kanclerz Niemiec nie ukrywa nadciśnienia – zmory XXI w. A jeśli niedokrwienie, to czy przekłada się ono na uprawianie polityki?
Równo rok temu podobnie wiele uwagi skupiał Jarosław Kaczyński. Jego częsta nieobecność na publicznych uroczystościach i bladość prowokowały do dywagacji. Oficjalny komunikat mówił o operacji kolana, ale wyniki sondaży pokazywały jasno, że publiczność nie wierzy i chciałaby znać całą prawdę. Więcej niż połowa Polaków uważała, że stan zdrowia ważnego polityka nie może być tajemnicą. Ale też niemała była grupa osób przeciwnego zdania. Prawo do intymności – mówił co czwarty pytany. Czas minął, o rzekomych kłopotach prezesa PiS zapomniano.
Gdzie leżą granice prywatności polityków
To dobrze, że wielu Polaków uważa, że stan zdrowia jest sprawą intymną. To jednak jakieś osiągnięcie cywilizacyjne – uszanować czyjeś prawo do nieprzekraczania granic jego prywatności. A jednak stara jak świat kwestia, co mają prawo wiedzieć wyborcy o wybieranym, wciąż wraca – i będzie wracać.
Bo standardów wciąż nie wypracowaliśmy. Żeby nie było tak łatwo: choroby to dopiero początek listy z problemami. Obawy, czy dany polityk, podejmując decyzje wagi państwowej, nie wprowadzi nas wszystkich w tarapaty, można mieć z wielu powodów: nałogi, nieumiejętność rozwiązania problemów rodzinnych, skłonności czyniące człowieka podatnym na szantaż, stabilność psychiczna. Czy np. epizodyczne doświadczenie depresji w przeszłości, pozostawione za sobą, świadczy o słabości psychicznej, czy też raczej o sile, jak powiedziałby niejeden terapeuta? Wreszcie: czy siła psychiczna jest niezbędna do sprawowania urzędu? A może są inne, ważniejsze kompetencje?
Kompetencje do uprawiania polityki. Co na to prawo?
Prawo reguluje te kwestie tylko w pewnej mierze i tylko w przypadku prezydentów. Zapisana w ustawie rezygnacja z urzędu z powodów zdrowotnych daje polskim wyborcom podstawę prawną, by oficjalnie pytali o stan zdrowia głowy państwa. Więcej praw jest im skłonny przyznawać Trybunał w Strasburgu. Linia orzecznicza jest w tej kwestii jednoznaczna: upubliczniać można wszystkie ważne informacje, które pozostają w związku z funkcją pełnioną przez polityka. Lekarz, informujący o stanie zdrowia polityka, miałby pewnie kłopoty z izbą lekarską, ale przed trybunałem w Strasburgu wygrałby sprawę. Podobnie jak każda inna osoba wyjawiająca tajemnice polityka – o ile byłaby w stanie udowodnić, że wiedza ta była ważna społecznie.
Powszechne odczucie Polaków poszło w innym kierunku. Gdy w 2009 r. ówczesny rzecznik praw obywatelskich Janusz Kochanowski wyszedł z propozycją poddawania polityków obowiązkowym badaniom psychiatrycznym, krytykowano go powszechnie i głośno. Gdy w 2017 r. były premier Roman Giertych publicznie zażądał badań psychiatrycznych od ówczesnego ministra obrony narodowej Antoniego Macierewicza, potraktowano tę propozycję jedynie jako sarkazm. Nawet jeśli Macierewicz był jedynym ministrem obrony narodowej, któremu na wniosek kontrwywiadu cofnięto prawo dostępu do informacji niejawnych (sprawa utknęła w procedurach).
„Polityków ze stali” nie ma
Historia zna przypadki ważnych polityków, których choroby wpłynęły na losy świata. Losy szarpanej II wojną światową Europy mogły potoczyć się inaczej, gdyby nie kiepska kondycja prezydenta USA Franklina Roosvelta, który zmarł w wyniku powikłań różnych chorób w kilka miesięcy po ostatnim komunikacie o jego idealnym zdrowiu. Nie wiadomo, jaki byłby wynik ostatnich wyborów prezydenckich w USA, gdyby nie niedyspozycja zdrowotna Hillary Clinton.
Z historii wyłania się też reguła, że politycy robią wszystko, by nie dzielić się wiedzą o swoim stanie zdrowia. John Kennedy ukrywał chorobę Addisona, kłamali Francois Mitterand czy Francis Wilson, który zmarł na raka, którego oficjalnie nie miał.
Ale i to się zmienia. Nie tak dawno Theresa May otwarcie mówiła o cukrzycy. Publiczność BBC zapamiętała poruszającą szczerość Gordona Browna, który funkcję premiera Wielkiej Brytanii pełnił, walcząc o zachowanie wzroku. Na drugim biegunie jest historia Jana Pawła II, który sprawował urząd papieża do końca, walcząc z oporem ciała znękanego przez chorobę Parkinsona – także wówczas, gdy już wszelka aktywność związana była z przejmującym cierpieniem – i nie można było mieć złudzeń, że „papież trzyma Kościół mocną ręką”, jak głosiły oficjalne komunikaty, chcąc uczyć wiernych poszanowania dla życia, starości i cierpienia.
Przypadek Angeli Merkel wydaje się błahy. Jakkolwiek by oceniać jej dorobek, przełamała niejeden stereotyp. Może więc i o jej zdrowiu dowiemy się trochę więcej. Może będzie to pretekst, by odejść od idei „polityka ze stali”. Bo takich przecież nie ma.