42-letni Francuz po wypadku motocyklowym w 2008 r. doznał nieodwracalnego uszkodzenia mózgu. Przebywał odtąd w szpitalu w Reims w stanie wegetatywnym, przykuty do łóżka, pojony kroplówką, odżywiany za pomocą sondy. Lekarze nie dawali mu szans na wyzdrowienie. Po 11 latach Sąd Kasacyjny przychylił się do ich prośby i zgodził na odłączenie mężczyzny od aparatury.
Sprawa Vincenta podzieliła jego krewnych
O zaprzestanie zabiegów podtrzymujących Vincenta Lamberta przy życiu występowała jego żona i opiekunka prawna Rachel. Mówiła, że zanim doszło do wypadku, jej mąż dawał jasno do zrozumienia, że nigdy by sobie tego nie życzył. Tyle że nie złożył w tej sprawie żadnej pisemnej deklaracji.
Starania Rachel wspierało sześcioro z ośmiorga rodzeństwa Vincenta oraz jego bratanek. Przeciwni byli rodzice i pozostała dwójka rodzeństwa. Ich zdaniem Vincent był niepełnosprawny, ale nie umierał, nie potrzebował aparatury, by oddychać, a jego krew krążyła sama, choć inne narządy były poważnie uszkodzone.
Rodzice domagali się przeniesienia Vincenta ze szpitala w Reims do odpowiednio wyposażonego ośrodka dla niepełnosprawnych. Organizowali protesty i nagrywali filmy, które miały dowieść, że syn jest świadomy, czuje ból i wie, co się z nim dzieje. Do swych racji próbowali przekonać wszystkie możliwe instytucje krajowe i ponadnarodowe, w tym ONZ. Ich batalia trwała sześć lat.
Czytaj także: Kiedy umiera człowiek
Długa batalia przed sądem
O zaprzestaniu zabiegów podtrzymujących mężczyznę przy życiu po raz pierwszy zdecydowano w kwietniu 2013 r. Regionalny sąd administracyjny uznał jednak, że ponieważ nie zawiadomiono rodziców, opiekę nad nim należy przywrócić. Potem podjęto jeszcze trzy inne próby odłączenia mężczyzny od aparatury.
W maju tego roku lekarze już po raz czwarty zdecydowali o zaprzestaniu sztucznego nawadniania i żywienia. Sąd apelacyjny w Paryżu, powołując się na zapisy międzynarodowej konwencji o prawach osób niepełnosprawnych, której Francja jest sygnatariuszem, znów zażądał zawieszenia procedury. 2 lipca po raz kolejny zaprzestano działań wspomagających życie Lamberta.
We Francji eutanazja jest zabroniona. Zgodnie z obowiązującym od 2015 r. prawem nieuleczalnie chory pacjent, którego cierpienie jest fizycznie i psychicznie nie do zniesienia, może domagać się rezygnacji z „uporczywych działań terapeutycznych”, a lekarze mają prawo do sedacji, czyli głębokiego i rozciągniętego w czasie uśpienia.
Według lekarzy Lambert był właśnie w takiej sytuacji. W „chronicznym, nieodwracalnym stanie wegetatywnym”, który wykluczał „powrót do świadomości”. Jego mózg i układ nerwowy reagowały tylko sporadycznie i odruchowo.
Czytaj także: Etyczne dylematy po eutanazji śmiertelnie chorej Kanadyjki
Pierwsza eutanazja we Francji?
Krytycy lekarskiej i sądowej decyzji uważają, że przypadek Lamberta był inny, bo mężczyzna nie był w śpiączce, oddychał samodzielnie, zachował zdolność przełykania i miał minimalną świadomość. Ich zdaniem nie wyraził też zgody na odłączenie od aparatury zapewniającej żywienie. W rzeczywistości więc – podkreślają – decyzja o zaprzestaniu podtrzymywania go przy życiu była pierwszą legalnie przeprowadzoną we Francji eutanazją. Istnieją więc obawy, że nawet jeśli prawo nie zostanie zmienione, to przypadek Lamberta daje przyzwolenie na przeprowadzanie ukrytych operacji uśmiercania pacjentów na terminalnym etapie nieuleczalnej choroby.
Przypadek Vincenta Lamberta podzielił jego rodzinę, ale i tysiące Francuzów, którzy śledzili jego historię. Trudno też rozpatrywać ją w kategorii zwycięstwa jednej strony i porażki drugiej. To raczej tragedia bez dobrego rozwiązania.