Analizy ostatnich protestów w Portoryko nie da się przeprowadzić bez zrozumienia wyjątkowego statusu, jaki posiada ono w amerykańskim systemie prawnym. Zamieszkała przez nieco ponad 3 mln osób wyspa jest oficjalnie „niewcielonym terytorium Stanów Zjednoczonych”. W praktyce oznacza to, że pozycja Portoryko względem Waszyngtonu i innych jednostek administracyjnych USA jest, lekko mówiąc, kadłubowa. Portorykańczycy nie mają praw wyborczych – nie głosują na prezydenta, żaden z nich nie może się też o to stanowisko ubiegać.
Co więcej, nie mają możliwości wybierania swoich przedstawicieli do Kongresu. Głosują na gubernatora, czyli szefa rządu wyspy. Wprawdzie Portorykańczyków obowiązuje też dużo lżejszy niż w 50 stanach reżim podatkowy, jednak, jak okazało się wielokrotnie w ciągu ostatnich lat, nie rekompensuje to statusu semioficjalnej części kraju.
Portoryko, miejsce opuszczone przez USA
Kiedy w 2017 r. wyspę zdewastował huragan Maria, władze w San Juan zwróciły się o wsparcie do rządu federalnego w Waszyngtonie. Proces uruchomienia pomocy humanitarnej błyskawicznie przerodził się w katastrofę logistyczną i polityczną. Leki, środki higieniczne, agregatory prądotwórcze i materiały budowlane miesiącami nie trafiały na wyspę mimo zapewnień Białego Domu. Na temat odbudowy Portoryko kłamał też Donald Trump, publicznie podając mocno zawyżone kwoty, jakie jego rząd miał przekazać. Mijały miesiące, a tysiące mieszkańców wyspy było zmuszonych do wegetacji w tymczasowych barakach, bez prądu i bieżącej wody.