Salwadorskie prawo należy do najostrzejszych pod względem przerywania ciąży i potencjalnych przewinień ze strony ciężarnych kobiet. Aborcja została tam całkowicie zabroniona w 1998 r. Nie dopuszcza się jej w absolutnie żadnym przypadku, wliczając zagrożenie życia matki, zapłodnienie w wyniku gwałtu czy stwierdzenie u płodu śmiertelnej wady rozwojowej.
Za popełnienie czynu zabronionego w tej kategorii grożą niezwykle surowe kary, mogące sięgnąć nawet dożywocia. Z kolei osoby podejrzane o współudział w aborcji, nakłanianie do niej czy nawet pomoc w zdobyciu narzędzi lub transport ciężarnej muszą liczyć się z możliwością odsiadki od sześciu miesięcy do 12 lat.
Drakońskie prawo zamieniło Salwador w piekło na ziemi dla kobiet. Każde poronienie może bowiem zostać podciągnięte pod próbę aborcji, a na to jest już paragraf. Kobietom nie chcą też pomagać inni, czasem również lekarze, bo jeśli dziecko rzeczywiście urodzi się martwe, zostaną uznani za współwinnych morderstwa.
Czytaj także: Aborcyjna misja amerykańskiej prawicy
Salwador, piekło na ziemi dla kobiet
Skutki tej legislacji widać zresztą w statystykach. W ciągu 21 lat od uchwalenia zupełnego zakazu aborcji oskarżonych o zabicie nienarodzonego dziecka zostało ponad 150 kobiet. Human Rights Watch szacuje, że co najmniej 20 z nich wciąż odsiaduje wyroki.
Jedną z nich była Evelyn Hernandez, dziś 21-latka.