Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Londyn niczym Budapeszt. Johnson zawiesza parlament

Premier Wielkiej Brytanii Boris Johnson Premier Wielkiej Brytanii Boris Johnson Forum
Ta środa przejdzie do historii. Izba Gmin będzie zamknięta, kiedy powinna obradować codziennie. Co się dzieje z brytyjską demokracją?

Premier Boris Johnson zdecydował się brutalnie zakończyć sesję parlamentu. Podczas wywiadów w jego oczach widać było jednak strach. Sprytny pozornie manewr może się okazać jego łabędzim śpiewem. Opozycja, a nawet niedawni konserwatywni ministrowie, tacy jak Philip Hammond, mówi już o wstydzie i zagrożeniu dla podstaw brytyjskiej demokracji.

Johnson przekracza czerwoną linię

Za oburzającą uznał tę decyzję spiker Izby John Bercow (który we wtorek odda dzień na ustawodawstwo posłom), ale i dziesiątki parlamentarzystów, w tym ok. 30 posłów konserwatywnych. Niektórzy grożą już, że zwołają alternatywną sesję parlamentu poza Westminsterem. Johnson złamał reguły gry. Wali pięścią w stół na środku dżentelmeńskiego klubu, tak jak niedawno kładł nogi na stolik u Emmanuela Macrona.

Zażartość i antyparlamantaryzm Johnsona może przypominać historykom czasy angielskiej wojny domowej w XVII w. Wtedy król Karol I, który tak samo lekceważył parlament, został skrócony o głowę na środku Whitehall (1649). Johnson ryzykuje dużo mniej – tylko polityczną egzekucję. Przekroczył jednak czerwoną linię. Uderzył w serce konstytucji, wykorzystał jej elastyczny, niepisany charakter, żeby wymusić swój własny cel, którego trzyma się obsesyjnie, by zachować władzę – wyjście z Unii za wszelką cenę 31 października. Czyni to wbrew opinii publicznej, parlamentowi i radom ekspertów. Tym jednak, co niepokoi szczególnie, jest język debaty – słowa „zdrajca”, „tchórz”, „agent” oraz pogarda dla opozycji i parlamentu.

Czytaj też: Będzie chaos. Wyciekł tajny raport o katastrofie po brexicie bez umowy

Londyn jak Budapeszt

Londyn można dziś niestety pomylić z Budapesztem. Od brytyjskiej klasy politycznej zależy, czy i kiedy podniesie się z tego oczywistego upadku. Zgodnie z planami Johnsona, które dziś zatwierdziła w Balmoral królowa Elżbieta (taka jest jej rola, czyni to, co radzą jej urzędnicy), nowa rozpocznie się 14 października jej mową tronową. Po powrocie z wakacji w przyszłym tygodniu posłowie, z których większość opowiada się za uniknięciem wyjścia z Unii bez umowy (no deal), będą mieć praktycznie zaledwie kilka dni na zapobieżenie „skokowi w przepaść z klifów Dover”, jak często określają ten plan media.

Poselska rebelia może nastąpić w postaci prawa zobowiązującego rząd do przedłużenia art. 50. Nie jest jednak wcale jasne, czy Johnson będzie musiał posłuchać takiej deklaracji. Wątpliwe jest także, czy można uchwalić prawo, które zobowiązuje premiera do uznania decyzji Unii, gdy ta w odpowiedzi na wniosek Londynu np. wyznaczy czas do końca roku. To kłóci się z pojęciem dumy narodowej i suwerenności. Na tym będzie grał Johnson, grożąc odrzuceniem dictum Brukseli. Dlatego próby zatrzymania planu no deal przy pomocy prawa przypominają niestety trochę kwadraturę koła.

Johnson powtórzy manewr May?

Drugą metodą będzie obalenie rządu i nowe wybory. Zapewne Johnson sam ogłosi, że chce rozwiązania parlamentu, jeśli będzie wiedział, że takie głosowanie wkrótce w Izbie przegra. Może tak się stać, bo rząd ma tylko głos przewagi, a w ławach konserwatywnych jest co najmniej kilkunastu (o ile już nie 30!) posłów oburzonych lekkomyślnością premiera. Głosowanie przeciwko własnemu rządowi jest trudne dla każdego, zdarzało się nieczęsto, ale w obecnej chwili wydaje się bardzo prawdopodobne. Nie oznacza to jednak, że rząd Johnsona spakuje manatki. Brytyjski labirynt polityczny bierze tu kolejny zakręt.

Prawo, dość kiepsko sformułowane, przewiduje, że przez 14 dni po wotum nieufności różne strony mogą próbować sformować nowy rząd. Johnson będzie więc próbował do skutku, powtarzając grę premier May.

Brytyjska środa, która przejdzie do historii

Do tego nowe wybory muszą się odbyć po kampanii wyborczej (trwającej pięć tygodni). Johnson będzie chciał wyznaczyć ich termin już po wyjściu z Unii 31 października. Może je wygrać, tylko biorąc ślub z nacjonalistami Nigela Farage’a, ale być może i tak przegra, co rodzi nadzieję, że nowy gabinet mógłby retrospektywnie anulować rozwód z UE. Brzmi to oczywiście jak bajka, ale prawnicy nie wykluczają takiego manewru. Unia postawiona wtedy przed alternatywą: kryzys i chaos albo kompromis z nowym rządem, może wybrać to drugie – ale to śpiew przyszłości. Dziś liczy się dziś. A brytyjska klasa polityczna rozgrzana jest do czerwoności. Ta środa z pewnością więc przejdzie do historii.

Antydemokratyczny krok Johnsona oburza nawet dużą część torysów, także byłych ministrów. Johnson jako wytrawny demagog twierdzi, że musi ograniczyć czas na dyskusję w parlamencie, ponieważ nagli go wewnętrzny program walki z przestępczością i upadkiem państwowej służby zdrowia. Jest to oczywista i mało wyszukana propaganda. Johnson udaje głupca – nic nie przeszkadza rządowi, by wprowadzał nowe prawa i pompował pieniądze w rachityczne części machiny państwowej bez otwierania nowej sesji. Brytyjski premier puszcza tu autorytarne gazy w salonie, sugerując, że trzeba zamknąć parlament, by go otworzyć, by pracować dynamiczniej. Co za nonsens!

To, co lubią populiści i dyktatorzy

Johnson zapewnia, że posłowie będą mogli dyskutować sobie nad brexitem w nowej sesji. Tyle że wówczas nie będzie już realnych szans na zatrzymanie „no deal”. Rząd zrobi wszystko, by debata w Izbie ograniczyła się do przyszłego tygodnia, a potem ewentualnie do okresu przed szczytem Unii 17 października i po nim. Będzie więc, biorąc pod uwagę skomplikowanie materii, zupełnie symboliczna. Tak jak lubią populiści i dyktatorzy.

Z właściwą sobie bezczelnością Johnson przekonywał w wywiadach, że obecna sesja jest zbyt długa i pora na nową. Jest dobrym zwyczajem brytyjskiej konstytucji, że w czasach tak fundamentalnych decyzji jak brexit, którego datą jest 31 października, rząd nie powinien ograniczać suwerenności parlamentu. Johnson jednak woli demokrację wiecową i referendalną, a szczególnie telewizyjną. Nie bez powodu uchodzi za klauna i mistrza ściemniania, o którym mówi się w mediach, że nie powiedział w życiu słowa prawdy.

Kampania wyborcza do głosowania nowego składu Izby Gmin, a wszystko wskazuje na to, że już w przyszłym tygodniu tak zakończy się batalia w parlamencie, będzie przez rząd Johnsona prowadzona pod demagogicznym hasłem: naród kontra zdradziecki parlament. Wbrew faktom, co przecież populistom m.in. w USA, Polsce i Wielkiej Brytanii zupełnie nie przeszkadza. Tylko jedna czwarta Brytyjczyków godzi się dziś przecież z brexitem „no deal”, bo doprowadzi to do chaosu, upadku firm i utraty pracy przez tysiące osób, szczególnie tych w podupadłych regionach kraju, które nacjonaliści namówili w 2016 r. do głosowania za wyjściem z Unii. Za brexitem – z pewnością w większości nie na zasadzie no deal – głosowało zaledwie 4 proc. więcej niż za pozostaniem w Unii, a obecnie proporcje te są odwrócone (są sondaże dające zwolennikom pozostania aż 10 proc. przewagi).

Czytaj także: Widmo brexitu bez umowy zaczyna rozsadzać Wielką Brytanię

Parlament to nie cyrk

Gdzie więc wola suwerena? Światłym Polakom Anno Domini 2019 nie trzeba tłumaczyć – wola ludu jest tam, gdzie wyznacza ją w telewizji demagog i populista. Kaczyński, Johnson, Trump. W Wielkiej Brytanii jest to człowiek wątpliwego formatu moralnego, o którym Jeremy Paxman, najbardziej znany dziennikarz BBC, powiedział niedawno, że „nie ryzykowałby zostawienia z nim sam na sam swojej siostry”.

Smutne, że Matka Parlamentów, jak nazywana bywa Izba Gmin, jest traktowana przez niby demokratycznie wybrany rząd (choć Johnson wyborów nie wygrał) jak cyrk, nad którym trzeba zapanować i uciszyć polityczne małpy, by wsłuchać się w odgłosy siedzącego na kanapach z pizzą suwerena.

Śledzę politykę brytyjską uważnie od 30 lat i niczego takiego nie widziałem. Autorytaryzm puka do drzwi Wielkiej Brytanii. Oby nikt ich nie otworzył.

Czytaj także: „Brytyjski Trump”. Czym nas jeszcze zaskoczy premier Johnson

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną