Kolejna, czwarta już debata demokratycznych kandydatów do nominacji prezydenckiej mogła pogłębić u wyborców tej partii wrażenie, że nadal brakuje bezdyskusyjnego przywódcy, który pokonałby Trumpa w przyszłym roku. Pozycję niekwestionowanego lidera utracił były wiceprezydent Joe Biden. Miała ją zająć senator z Massachusetts Elizabeth Warren, która zrównała się z nim w sondażach i na rynkach zakładów bukmacherskich. Ale w czasie debaty, która odbyła się we wtorek wieczorem (czasu USA) w stanie Ohio, nie rozproszyła wątpliwości, czy w kampanii nie stanie się wygodnym celem dla Trumpa i jego fanów.
Czytaj także: Joe Biden najstarszym prezydentem USA?
Elizabeth Warren w defensywie
Jak było do przewidzenia, kilkoro najpoważniejszych rywali Warren atakowało jej propozycje programowe jako daleko idące i zbyt kosztowne dla budżetu. Senator przejęła od 78-letniego rekonwalescenta po zawale Berniego Sandersa pałeczkę przywództwa rosnącego w siłę lewego skrzydła demokratów i zapowiada radykalne „strukturalne reformy” zmierzające do niwelowania drastycznych nierówności majątkowych i zwiększania szans uboższych Amerykanów.
Jako szefowa federalnego biura ochrony praw konsumentów w administracji Baracka Obamy walczyła o ich interesy. Popiera podwyżki płacy minimalnej, darmowe studia na publicznych uniwersytetach, podwyżkę podatków dla bogaczy i powszechne ubezpieczenia zdrowotne finansowane z podatków na wzór modelu kanadyjskiego lub skandynawskiego. Argumentuje zręcznie i z pasją, podkreślając zarazem, że w odróżnieniu od Sandersa, który deklaruje się jako „socjalista”, jest „kapitalistką”, czyli wierzy w fundamenty gospodarki rynkowej.