Szczyt UE z udziałem premiera Borisa Johnsona już w czwartek wieczorem zatwierdził nową wersję umowy brexitowej. Teraz Bruksela wyczekuje sobotniego głosowania Izby Gmin. Jeśli parlament zgodzi się na kompromis, po stronie Unii zacznie się ratyfikacja umowy, do której trzeba m.in. zgody Parlamentu Europejskiego. Nie można całkowicie wykluczyć, że Londyn i Bruksela będą zmuszone do parotygodniowego, „technicznego odroczenia” brexitu (poza 31 października) na spokojne dokończenie tego procesu.
Ale jeśli Izba Gmin odrzuci jutro umowę brexitową, to Tusk zapewne będzie musiał na szybko zwołać jeszcze ponadplanowy szczyt za swojej kadencji (trwającej do końca listopada), by przywódcy mogli zdecydować o odroczeniu (jeśli poprosi o to Johnson) bądź skoordynować działania przed poważnym uderzeniem gospodarczym, jakim byłby „brudny brexit” bez umowy, oznaczający wprowadzenie kontroli i ceł na granicy z Wielką Brytanią.
Czytaj też: Nowy projekt cięć w budżecie UE. Ile straci Polska?
Polacy na etapie „należy nam się”
Jednym z tematów piątkowych obrad był unijny budżet na lata 2021–27. Celem było udzielenie fińskiej prezydencji wskazówek, w jakim kierunku prowadzić prace nad kompromisem. „Nie było żadnych wskazówek. Moim zdaniem nie będzie żadnej decyzji na szczycie w grudniu. Sprawa przesunie się na kolejny rok. Dziś każdy powtarzał swe stanowisko” – komentował Jean-Claude Juncker, szef Komisji Europejskiej.
Finowie na początku tygodnia zaproponowali kompromis na poziomie 1,03–1,08 proc. DNB (dochodu narodowego brutto w skali całej wspólnoty), co oznaczałyby redukcję projektu budżetu o 35–85 mld euro w porównaniu z 1135 mld z pierwszych założeń Komisji Europejskiej z 2018 r. Mateusz Morawiecki powtórzył w Brukseli, że fińskie widełki są nie do przyjęcia. „Bardzo mocno zarysowaliśmy nasze ambicje w temacie budżetu. Jeśli chcemy ambitnej Europy, to musimy mieć na to środki” – powiedział po szczycie. Ale Merkel już wczoraj potwierdziła w Bundestagu, że Niemcy, największy płatnik do unijnej kasy, chcą budżetu na poziomie 1 proc. DNB.
„Negocjacje na pewno będą bardzo trudne, ale zakończą się dla Polski dobrze albo bardzo dobrze” – przekonywał Morawiecki. Jednak Donald Tusk już po piątkowych obradach ostro uderzył w linię negocjacyjną Polski. „Nie chcę się wyzłośliwiać, ale jeśli polska dyplomacja będzie nadal tak działać, to może być bardzo trudno” – powiedział. Ostrzegał przed przedstawianiem roszczeń bez szukania pomysłów, jak uzyskać i wykorzystać fundusze. „Niestety, polska dyplomacja na razie jest na etapie demonstrowania »należy nam się«” – przekonywał Tusk.
Czytaj też: Umowa brexitowa jest, ale czy przejdzie w brytyjskim parlamencie?
Macron kontra Macedonia Północna
Przywódcy dziś na szczycie zaledwie przez kilkanaście minut rozmawiali o polityce klimatycznej. Spór o neutralność w 2050 r. (i wsparcie z budżetu np. w ramach funduszu sprawiedliwej transformacji energetycznej) przeniósł się zatem na grudzień, kiedy obradami pokieruje już Belg Charles Michel, następca Tuska na czele Rady Europejskiej. Celowi neutralności sprzeciwiają się Polska, Węgry i Czechy. Estonia, która do niedawna też była w tym obozie, zmieniła front w zeszłym tygodniu.
Mimo kilku godzin rozmów w nocy z czwartku na piątek nie udało się przełamać sprzeciwu prezydenta Francji Emmanuela Macrona wobec wymagającej jednomyślności decyzji o wszczęciu negocjacji członkowskich z Macedonią Północną i Albanią. Przed kilkoma dniami nie zdołali tego uzgodnić szefowie dyplomacji krajów UE, ale Tusk liczył, że być może – również dzięki mocnym naciskom Merkel – uda się na szczycie.
O ile rozmowom akcesyjnym z Albanią były przeciwne także Dania i Holandia (chodzi o zarzuty cofania się w reformie sądownictwa), o tyle Francuz blokował Macedończyków, choć ci w ramach zabiegów o wejście na wieloletnią ścieżkę negocjacyjną z UE poszli na kompromis z Grecją w sprawie nazwy swego kraju (dodając przymiotnik „Północna”). Macron tłumaczy swój opór potrzebą zreformowania reguł negocjacji członkowskich, ale raczej chodzi o niechęć francuskiej opinii publicznej wobec jakichkolwiek sygnałów dotyczących nawet bardzo odległego rozszerzenia wspólnoty.
Czytaj też: Boją się jej najwięksi. Wielka władza w Europie dla Dunki
Tusk zgłoszony na szefa Europejskiej Partii Ludowej
W tym tygodniu Donald Tusk w wywiadzie dla TVN i Polsatu potwierdził, że dostał propozycję ubiegania się o stanowisko szefa Europejskiej Partii Ludowej (EPL) po kończącym kadencję Josephie Daulu (wybory odbędą się w drugiej połowie listopada). Jeśli Tusk zechce, to następcą Daula na pewno zostanie, bo – to tajemnica poliszynela w Brukseli – ustąpiliby mu wszyscy inni liczący się kandydaci tej międzynarodówki centroprawicy.
Według Polityki Insight 17 października PO oficjalnie zgłosiła kandydaturę Tuska na przewodniczącego EPL – pismo w tej sprawie podpisał Grzegorz Schetyna. Tusk w telewizyjnym wywiadzie zastrzegał, że przewodniczenie EPL (urzęduje się w Brukseli) nie byłoby – w przeciwieństwie do stanowiska szefa RE – barierą dla działalności krajowej.
Czytaj też: Bułgarka w MFW. Paryż znowu wygrywa z Berlinem