Utarło się już, że spodziewana powszechnie decyzja WADA jest bombą atomową zrzuconą na rosyjski sport. Przez najbliższe cztery lata nie będzie na igrzyskach olimpijskich oraz imprezach rangi mistrzostw świata rosyjskiej reprezentacji w pełnym tego słowa znaczeniu, czyli uprawnionej do występowania pod narodową flagą, z zachowaniem prawa do wzruszenia, jakim jest narodowy hymn odgrywany dla zwycięzcy. Bo wygrana sportowca z Rosji teoretycznie wciąż jest możliwa – o ile udowodni, że nie był beneficjentem państwowego systemu oszustwa i manipulacji. Każdy przypadek ma być rozpatrywany indywidualnie, a wszelkie wątpliwości będą działały na niekorzyść zawodników.
Czytaj także: Gdzie się bierze, a gdzie nie
Rosja jest „krajem zbójeckim”
Dodatkowe sankcje – czyli zakaz organizacji imprez rangi mistrzowskiej i uznanie rosyjskich działaczy za persona non grata w ciałach zarządczych poszczególnych dyscyplin – jeszcze mocniej godzą w narodową dumę. WADA powiedziała jasno: jeśli chodzi o przestrzeganie przepisów antydopingowych, Rosja jest de facto państwem zbójeckim, do tego niereformowalnym. W końcu ponad rok temu w geście dobrej woli tamtejszej agencji antydopingowej odnowiono akredytację WADA i poproszono o uzupełnienie danych zawierających wyniki badań wierchuszki sportu. O ile do pracy laboratorium trudno się od tej pory przyczepić, o tyle nowy raport okazał się jaskrawym dowodem na manipulacje i próby zatuszowania ingerencji. Dane były niekompletne, w wielu przypadkach zmienione, odkryto również ślady utrudniania dochodzeń prowadzonych przez pion śledczy WADA oraz nieudolnego antydatowania zawartości systemów komputerowych.
Te wszystkie oszustwa wyszły na jaw, bo WADA dysponował materiałem porównawczym – danymi przekazanymi przez Grigorija Rodczenkowa, byłego szefa moskiewskiego laboratorium antydopingowego (który zbiegł do USA i korzystając z programu ochrony świadków, ujawnił zasady centralnie sterowanego programu chowu mistrzów za wszelką cenę, głównie z myślą o prymacie rosyjskich sportowców podczas zimowych igrzysk olimpijskich w Soczi w 2014 r.). Mimo wszystko Rosjanie liczyli, że ich machinacje nie zostaną zdemaskowane.
Rosja ma 21 dni na odwołanie
Sprawa będzie miała ciąg dalszy – Rosji przysługuje prawo apelacji do Trybunału Arbitrażowego w Lozannie, zapewne z niego skorzysta i zapewne nic w ten sposób nie ugra (na pewno nie sprzyja jej czas, bo na rozpatrzenie odwołania jest tylko 21 dni). Choć z samej Rosji padają deklaracje świadczące o gotowości do skruchy za grzechy (Miedwiediew przyznał ostatnio, że Rosja ma problem z dopingiem, a szef rosyjskiej agencji antydopingowej Jurij Ganus apelował, by trenerów zaangażowanych w szkolenie lekkoatletów na szczeblu centralnym odsunąć od pracy ze sportowcami), to trudno spodziewać się, że konkretni napiętnowani zawodnicy (a wiadomo, że to wierchuszka) ot tak złożą broń.
Zanosi się na lawinę batalii sądowych. Rozpoczynająca się 1 stycznia kadencja nowego szefa WADA Witolda Bańki przypada na burzliwe czasy.