Przez ostatnie dwa miesiące hiszpańska opinia publiczna żyła w zawieszeniu. Listopadowe, drugie w tym roku i czwarte w ostatnich czterech latach wybory nie przyniosły definitywnego rozstrzygnięcia. Znów najwięcej głosów zdobyło socjalistyczne PSOE pod przywództwem dotychczasowego szefa rządu Pedro Sáncheza, ale po raz kolejny jego przewaga nad konserwatywną Partią Ludową (PP) była zbyt mała, by dało się stworzyć samodzielny rząd większościowy.
Czytaj także: Zamiast koszykarzem został premierem Hiszpanii
Sánchez buduje szeroką koalicję
28,7 proc. poparcia przełożyło się tylko na 120 mandatów – trzy mniej niż w kwietniowym rozdaniu. Do rządzenia samemu w hiszpańskim parlamencie potrzeba 176 głosów. PSOE już w noc wyborczą 10 listopada wiedziało, że aby uniknąć rozpisania kolejnych wyborów, musi szukać partnera do gabinetu koalicyjnego.
Co ciekawe, zdecydowana większość analityków skłaniała się wówczas ku scenariuszowi kolejnego głosowania. Głównie dlatego, że osłabły ugrupowania centrowe i lewicowe, a pokaźnych zdobyczy na prawicy dokonała partia VOX, najmłodsza, ale zdecydowanie najszybciej zyskująca poparcie, zwłaszcza młodych. Ultraprawicowcy z antyimigranckiej formacji Santiago Abascala są już teraz trzecią siłą w parlamencie, w ostatnich wyborach zagłosowało na nich ponad 15 proc. wyborców, co przełożyło się na aż 52 mandaty.