Wirus z Wuhan rozlewa się po świecie i zgodnie z przewidywaniami liczba zachorowań rośnie z dnia na dzień. Dane na początku tygodnia mówiły o 3 tys. zakażonych i 81 ofiarach śmiertelnych. Ale eksperci z uniwersytetu w Lancaster w oparciu o swoje modele epidemiologiczne szacują liczbę zakażonych na świecie na 11 tys.
Najtrudniejsza sytuacja jest w chińskiej prowincji Hubei, gdzie w grudniu pojawiły się pierwsze zachorowania wywołane nieznanym wcześniej koronawirusem (2019-nCoV). Nie jest to zarazek szczególnie śmiertelny w porównaniu np. z ebolą lub SARS, ale z punktu widzenia systemów ochrony zdrowia może je szybko sparaliżować, zwłaszcza jeśli patogen będzie się nadal przenosił między umiarkowanie chorymi, z których tylko część ma objawy wymagające hospitalizacji. W Wuhan, 11-milionowej metropolii uważanej za kolebkę tej epidemii, powstają obecnie dwa nowe szpitale: pierwszy, z 1 tys. łóżek, ma zostać oddany 3 lutego, a drugi, którego budowa zajmie dwa tygodnie, będzie liczył 1,3 tys. łóżek. W obydwu przypadkach przy tych ekspresowych budowach wykorzystywane są doświadczenia z przełomu lat 2002/03, kiedy większość placówek zdrowia była przepełniona z powodu SARS. Władze Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) traktują obecną epidemię jako test sprawdzający dla Chin, czy odrobiły lekcje z tamtej zawstydzającej katastrofy, gdy z winy opieszałości władz i utajniania danych zmarło blisko 800 osób. Dlatego obecne reakcje Pekinu są dużo bardziej zdecydowane i mimo trwających świąt chińskiego Nowego Roku (spod znaku szczura) restrykcje związane np. z zakazem wyjazdów objęły 57 mln ludności w prowincji Hubei.
Czytaj także: