„Późnym wieczorem na Wielkim Moskworieckim Moście w centrum Moskwy został zabity Borys Niemcow, polityk opozycji, współzałożyciel partii RPR-Parnas i Solidarności. Zginął od czterech strzałów w plecy. Z zeznań świadków wynika, że zabójca w białym samochodzie oddał w sumie siedem strzałów. Borys Niemcow zmarł na miejscu 27 lutego ok. godz. 23:40” – tak o okolicznościach śmierci Niemcowa pisały rosyjskie media. Mija pięć lat od jednego z najbardziej zagadkowych zabójstw w najnowszych dziejach kraju. Wciąż nie wiadomo, kto stał za tym zamachem.
Borys Niemcow prawie został prezydentem
Niemcow nie był przeciętnym politykiem. Niewiele brakowało, by to jego w 1999 r. naznaczył na swego następcę ustępujący z urzędu Borys Jelcyn. Był jednym z jego najbardziej zaufanych doradców. Jak wspominają dziś znajomi Niemcowa, były prezydent traktował go wręcz jak syna.
Polityk szybko się piął, pełniąc m.in. funkcje najmłodszego w historii Rosji gubernatora i pierwszego wicepremiera. Starsi politycy nazywali go „młodym reformatorem”. Niespełna 38-letni Niemcow miał zaprowadzić „nowy klimat”, wnieść powiew buntu i świeżości. Przez jakiś czas mu się udawało. Zajmował się sprawami socjalnymi, walczył z dziką prywatyzacją i monopolizacją rynku, starając się go liberalizować, zwłaszcza jeśli chodzi o ropę i gaz. Dzięki niemu w stosunkowo krótkim czasie rozwinęła się w Rosji sieć komórkowa, dostępna nawet w odległych regionach kraju.
Niemcow naraził się też oligarchom. Ściągał z nich podatki, by wypłacić zaległe pensje nauczycielom i urzędnikom, a emerytom – należne renty.