Przedwyborcze sondaże nie były dla urzędującego premiera tak optymistyczne. Ostatnie wyniki badań opinii publicznej, które zgodnie z izraelskim prawem można opublikować najpóźniej trzy dni przed wyborami, zapowiadały zwycięstwo Likudu o dwa mandaty nad Niebiesko-Białymi. Pierwsze exit polls okazały się jeszcze korzystniejsze: Likud ma 37 miejsc, jego największy rywal 32, Lista Arabska 14, religijne Szas i Zjednoczony Judaizm Tory kolejno 9 i 8, Jamina (Prawica) – 6, sojusz Partii Pracy, Geszer i Merec – 6. Partii Bibiego i jego naturalnym sojusznikom daje to w sumie 60 mandatów, a koalicji centrowo-lewicowej i partiom arabskim – 52. Nasz Dom Izrael Awigdora Liebermana może liczyć na maksymalnie osiem miejsc. Inne exit polls różnią się detalami, ale co do jednego są zgodne: Netanjahu potrzebuje tylko (i aż) jednego mandatu, by utworzyć większościową koalicję. I może mu się udać.
Wygląda na to, że Bibi znów wszystkich ograł, a Lieberman, do niedawna uważany za kingmakera i kandydata do fotela premiera, najpewniej znów musi przełknąć porażkę. Chyba że ostateczne wyniki okażą się inne i znów stanie się języczkiem u wagi. Na razie żaden ze scenariuszy, łącznie z kolejnymi wyborami, nie jest przecież wykluczony.
Historyczne wybory w Izraelu
To były historyczne wybory pod co najmniej trzema względami. Po pierwsze – Izraelczycy poszli do urn trzeci raz w czasie krótszym niż rok. Głosowania w kwietniu i we wrześniu 2019 nie wyłoniły zdecydowanego zwycięzcy – ani prawicowa koalicja Likudu z partiami religijnymi, ani sojusz Niebiesko-Białych z partiami centrowymi i lewicowymi nie były w stanie wprowadzić do Knesetu minimum 61 deputowanych.
Po drugie – o fotel premiera ubiegał się urzędujący szef rządu postawiony w stan oskarżenia. Nie jest pierwszym tak ważnym politykiem, który popadł w konflikt z prawem w trakcie sprawowania funkcji. Różnica jest jednak taka, że Ehud Olmert podał się do dymisji, zanim formalnie postawiono mu zarzuty. Netanjahu idzie zaś w zaparte, sprawę toczącą się przeciw niemu nazywa „polowaniem na czarownice” i nie zamierza zdjąć korony. Jego proces rozpocznie się 17 marca i może zająć lata.
Po trzecie – Netanjahu przejdzie do historii jako najdłużej urzędujący premier Izraela. W lipcu 2019 r. minęło 13 lat jego rządów. Pobił więc rekord ojca założyciela kraju Dawida Ben Guriona. Netanjahu jest też politykiem najdłużej sprawującym rządy nieprzerwanie (po raz pierwszy został premierem w 1996 r.).
Czytaj także: Demokracja poszła na wojnę
Izraelczycy tłumnie poszli do urn
Izraelczyków nie zatrzymał koronawirus i nie zniechęciło wieszczenie, że tym razem też nie uda się wyłonić większościowej koalicji. W kraju jest 12 przypadków infekcji i ponad 5 tys. obywateli w kwarantannie, ale wybory zorganizowano tak, by każdy mógł wziąć w nich udział. Powstało 14 specjalnych punktów dla izolowanych wyborców. Zagłosowało 4 tys. spośród nich.
Frekwencja wydaje się rekordowa, a przynajmniej najwyższa od 1999 r. Do godz. 20 do urn poszło ponad 65 proc. osób (frekwencja może więc wynieść ok. 80 proc.). Izraelczycy najwyraźniej chcą przerwać trwający od 11 miesięcy impas i wyłonić zwycięzcę, mimo że kampania była niezwykle brutalna, zdominowana przez wzajemne oskarżenia głównych rywali: Netanjahu zarzucał Gancowi słabość i brak kompetencji, Ganc oskarżał Bibiego o stosowanie mafijnych metod.
Cztery dni przed wyborami wypłynęło nagranie, na którym Israel Bachar, doradca Benny’ego Ganca, przekonuje, że lider nie miałby odwagi zaatakować Iranu, bo uważa go za zagrożenie dla Izraela. Ganc natychmiast pozbył się Bachara, ale złe wrażenie pozostało. Jeśli jeden z najbliższych ludzi z otoczenia kandydata na premiera nie wierzy, że jest on w stanie obronić swój kraj, to dlaczego mają w to uwierzyć Izraelczycy?
Dla Ganca to był bolesny cios: Izraelczycy są skłonni zignorować zarzuty korupcyjne postawione Bibiemu, ale nie wybaczą tchórzostwa. W przedwyborczych sondażach Netanjahu nad Gancem ponad 10 proc. przewagi.
Czytaj także: Izraelczycy świeccy i religijni
Beniamin Netanjahu nas ochroni
Izraelczycy może premiera przesadnie nie kochają, ale wierzą, że jest w stanie obronić ich przed wrogami: Iranem, Syrią, Libanem i Hamasem. Co więcej, dzięki sojuszowi z Donaldem Trumpem przynosi im kolejne dobre wieści. Deal stulecia nie przekonał Palestyńczyków i Zachodu, ale wystarczył Izraelczykom, którzy dostaną wszystko, co chcieli: niepodzielną Jerozolimę, Dolinę Jordanu, osiedla. Wszystko wskazuje na to, że Bibi zdołał namówić do głosowania też arabskich wyborców, obawiających się planu Trumpa i rysowania map Izraela od nowa (izraelscy Arabowie boją się, że tereny przez nich zamieszkane zostaną przyłączone do palestyńskich, a oni sami stracą obywatelstwo Izraela). Teraz ich najgorszy sen może się ziścić.
Czytaj także: Nierozwiązywalny konflikt izraelsko-palestyński