Koronawirus dał węgierskiemu rządowi kolejny pretekst, by uzyskać w kraju jeszcze większą władzę. Żaden z europejskich rządów nie posunął się tak daleko w wykorzystywaniu nadzwyczajnych narzędzi w odpowiedzi na globalny kryzys.
Czytaj też: Czym się różnią Węgry Orbána od Polski Kaczyńskiego
Rządzenie dekretami i nowe typy przestępstw
Gabinet Viktora Orbána przygotował projekt ustawy wydłużający „stan zagrożenia” wprowadzony 11 marca. Władza zyskała prawo do rządzenia za pomocą dekretów – także podczas sesji parlamentu – i do cenzurowania mediów. Ustawa wprowadza bowiem dwa nowe typy przestępstw: publikacji „fałszywych lub zniekształconych faktów, które blokują skuteczną ochronę społeczeństwa” i „alarmują lub podburzają społeczeństwo”, oraz ingerencji w działania dotyczące kwarantanny czy izolacji. Pierwsze podlegałoby karze do pięciu lat więzienia, drugie – do ośmiu.
Ograniczenia instytucjonalne nie leżą w naturze tej władzy – osiem razy przepisała konstytucję, by ograniczyć działania społeczeństwa obywatelskiego, opozycji i niezależnych mediów. Ogłaszanie „stanu zagrożenia” w czasach pandemii jest w pełni uzasadnione, ale dla węgierskiego rządu to jeszcze jedna okazja, by oddalić się bardziej od systemu demokratycznego.
Rząd w ostatniej dekadzie nie tolerował żadnych ograniczeń. Dzięki większości konstytucyjnej w parlamencie gabinet Orbána systematycznie przejmował i pozbawiał znaczenia wszelkie demokratyczne instytucje. Państwowe Biuro Kontroli, Prokuratura Generalna, Rada Fiskalna i Trybunał Konstytucyjny stały się narzędziami rządzącej elity, przymykając oko na systemową korupcję i różne kwestie polityczne istotne dla rządu.