Referendum konstytucyjne zaplanowane na 26 kwietnia to miał być dla Chilijczyków najważniejszy dzień w tym roku, a może i w perspektywie ostatnich 31 lat od upadku dyktatury Augusto Pinocheta. Po raz pierwszy obywatele wypowiedzieliby się na temat kształtu ustawy zasadniczej i tego, kto ją napisze. Decydowaliby między specjalną komisją konstytucyjną złożoną z zawodowych polityków a reprezentacją samych wyborców. To zaś ostatecznie przepędziłoby duchy prawicowego reżimu. I co najważniejsze – byłoby odpowiedzią na postulaty szerokich zmian, które doprowadziły do protestów w Santiago de Chile i paraliżu całego kraju jesienią ubiegłego roku.
Czytaj też: Spór naukowców. Czy czekać na więcej danych o Covid-19?
Nie pora na kluczowe referendum w Chile
Ale Chilijczycy nie pójdą do urn. Decyzja zapadła 19 marca, gdy w kraju były zaledwie 342 potwierdzone przypadki zakażenia. Prezydent Piñera, choć z początku niechętny referendum, był jednym z jego architektów. Odroczył je teraz w porozumieniu z innymi liderami. Warto zauważyć ten szybki ponadpartyjny konsensus, bo choć administracja prezydencka reprezentuje (miejscami postpinochetowską) prawicę, to stabilnej większości w parlamencie nie ma. Przeciwko referendum opowiedzieli się jednak niemal jednogłośnie eksperci ds. zdrowia publicznego. Ich zdaniem na przełomie kwietnia i maja epidemia osiągnie tu szczyt.
Na razie głosowanie przesunięto na 26 października. To tymczasowa data, którą musi przyjąć parlament większością dwóch trzecich. Słychać już, że przeniesienie referendum to zagrywka partyjna, bo reforma mogłaby uderzyć w interesy całej posttransformacyjnej klasy politycznej.