Ostatnie wydarzenia w Brazylii dowodzą, że Jairowi Bolsonaro rola czarnego charakteru walki z Covid-19 się nie nudzi. Ultraprawicowy prezydent największego kraju na kontynencie wciąż prowadzi wojnę z ministrami, Sądem Najwyższym i gubernatorami. Nadal się upiera, że wirus nie stanowi zagrożenia tak wielkiego, żeby zamrażać z jego powodu całą gospodarkę. Wszystkich, którzy sądzą inaczej, wyzywa od idiotów i zdrajców narodu, działających na szkodę kraju. Nie przeszkadza mu w tym ani łamanie prawa, ani krytyka mediów i opozycji, ani – co najgorsze – katastrofalne statystyki pandemii.
Cała Brazylia przeciw Bolsonaro. Prócz wojska
Bolsonaro konsekwentnie ignoruje spływające dane, a rzeczywistość dopasowuje do swoich poglądów. Jeśli odmawia współpracy – tym gorzej dla niej. Należy ją wtedy wyzerować i zacząć od nowa. Tak właśnie prezydent postąpił w piątek z krajowymi danymi na temat pandemii.
Czytaj też: Bolsonaro nikogo się nie boi i wszystkich wini
Ze strony ministerstwa zdrowia zniknęła zakładka ze statystykami zachorowań i zgonów z powodu Covid-19. Kiedy wróciła do sieci, to już bez danych historycznych, co uniemożliwia analizy postępu choroby. Statystyki i tak nie były precyzyjne, bo resort pod rządami Luiza Mandetty (Bolsonaro wyrzucił go w kwietniu) i Nelsona Teicha (odszedł w połowie maja) otwarcie przyznawał, że nie wie, ile w kraju wykonuje się testów na obecność wirusa. Stan pandemii dziś jest nieznany, a wszelkie dane mogą być zaniżone.
Gilmar Mendes z brazylijskiego Sądu Najwyższego działania Bolsonaro określa „taktyką rządu totalitarnego”. Rodrigo Maia, przewodniczący niższej izby parlamentu, zaapelował o wiarygodne statystyki, a proceder skasowania danych z sieci nazwał „próbą zasłonięcia słońca sitkiem”. Oczywiście prezydent i jego akolici mają na te oskarżenia odpowiedź. Statystyki trzeba było zrewidować, bo mącili samorządowcy. Zdaniem Carlosa Wizarda, biznesmena ściągniętego do rządu do współpracy przy kryzysie, lokalni politycy zawyżają liczby zachorowań i zgonów, żeby otrzymać więcej środków z budżetu, a potem je zdefraudować.
Efekt? Przeciw polityce rządu protestuje już prawie cała Brazylia: obywatele, lokalne władze, lekarze, eksperci, politycy najwyższego szczebla, sędziowie i dyplomaci. Lojalne wobec prezydenta, i to w niebezpiecznym stopniu, pozostaje tylko wojsko. Z jego szeregów Bolsonaro wyciągnął generała dywizji Eduardo Pazuello, pełniącego obowiązki ministra zdrowia. Inni wojskowi bronią prezydenta przed oskarżeniami prokuratury generalnej, a sędziom Sądu Najwyższego radzą nie mieszać głowy państwa w publiczne porachunki, bo może to grozić „trudnymi do przewidzenia konsekwencjami politycznymi”.
Meksyk prawie jak Brazylia
Brazylia nie jest jedynym krajem na kontynencie, który w czasie pandemii porusza się w kompletnej ciemności. Sytuacja dawno wymknęła się spod kontroli prawie we wszystkich państwach regionu, a kolejnym epicentrum wirusa może zostać Meksyk. Według oficjalnych statystyk liczba zakażeń przekroczyła 120 tys., choć i w tym przypadku dane są zaniżone. Kraj nie ma ani odpowiedniej infrastruktury medycznej, ani zasobów, by szeroko testować populację – zwłaszcza z dala od wielkich miast i centrów turystycznych.
Z politycznego punktu widzenia sytuacja zaczyna przypominać tę z Brazylii. Gdy prezydent Andres Manuel Lopez Obrador nakazał jeszcze w maju zdjąć restrykcje w ponad 300 miasteczkach, gdzie oficjalnie nie stwierdzono żadnych przypadków wirusa, samorządowcy zbojkotowali tę decyzję. Stwierdzili, że wolą poczekać. Co ciekawe, wśród rebeliantów znaleźli się politycy z prezydenckiej Partii Odrodzenia Narodowego, znanej jako MORENA.
Gospodarka stoi i w Peru, i w Chile
Koronawirus to dla Ameryki Łacińskiej też ogromny problem gospodarczy. Aby poradzić sobie z pandemią i jej skutkami, rząd w Mexico City pożyczył od Banku Światowego miliard dolarów. O wsparcie instytucji międzynarodowych ubiega się i tak zadłużona po uszy Argentyna. Według niedawnych prognoz Banku Światowego gospodarka regionu i państw basenu Morza Karaibskiego skurczy się o rekordowe 7,2 proc. Najgorzej pod tym względem wypadnie Peru, gdzie liczba zakażeń ekspresowo zbliża się do 200 tys. Tam recesja może sięgnąć nawet –12 proc. PKB, głównie z powodu strat w eksporcie.
W niemal równym stopniu co relatywnie ubogie Peru z powodu Covid-19 cierpi dużo bogatsze Chile. Zakażonych jest ponad 135 tys. osób, i to mimo szybszej reakcji władz, wczesnego wprowadzenia lockdownu i początkowych sukcesów w wypłaszczaniu krzywej zachorowań. I tu zawiodły dane – ministerstwo zdrowia zrewidowało w weekend swoją metodologię liczenia, wprowadzając też nowe zasady wypełniania aktów zgonu. Do liczby ofiar trzeba było dopisać 653 osoby, bilans wzrósł do 2264 zmarłych.
Podkast „Polityki”: Wirus zostanie z nami na dłużej. Jak z nim żyć?
Wirus minie, kryzys zostanie
Wirus i jego skutki mogą być zabójcze – dosłownie i w przenośni – dla kontynentu latynoamerykańskiego. Do końca roku z powodu Covid-19 może umrzeć nawet kilkadziesiąt tysięcy osób. Recesja dotknie miliony. Upadają wielkie przedsiębiorstwa, m.in. LATAM i Avianca, dwie największe linie lotnicze w regionie.
Z powodu lockdownu jakiekolwiek źródło dochodu tracą też zatrudnieni w gospodarce nieformalnej. W dłuższej perspektywie zwłaszcza to ostatnie może się okazać niebezpieczne, bo bezrobotni zasilą zapewne szeregi zorganizowanych grup przestępczych. Nie wiadomo, kiedy pandemia skończy się w Ameryce Południowej. Pewne jest, że wywołany nią kryzys może potrwać dziesiątki lat dłużej.