Rekordowo niska frekwencja (41 proc.) i egzotyczne, lokalne koalicje zamgliły realny układ sił. Pewne jest, że partia prezydencka Republika Naprzód (LREM) wypadła blado. Jej kandydatka na mera Paryża nie wzięła nawet 10 proc. głosów. Ale i główna konkurencja, skrajna prawica Marine Le Pen – dziś pod nazwą Zgrupowanie Narodowe (RN), nie ma się czym chwalić.
Co prawda partia Le Pen pierwszy raz zdobyła duże miasto – Perpignan (120 tys. mieszkańców). Ale to „wielkie zwycięstwo” (jej słowa) kryje słaby wynik w skali kraju. Skrajna lewica Jean-Luca Mélenchona (20 proc. w ostatnich wyborach prezydenckich) zeszła na margines. Socjaliści troszkę się podnoszą po porażce z 2014 r., utrzymali Paryż. Republikanie, sieroty po Nicolasie Sarkozym – słabo. Za to spektakularne sukcesy odnieśli Zieloni, zdobywając dwa największe po Paryżu miasta kraju, Lyon i Marsylię.
Francuskiego pejzażu politycznego trzeba się więc uczyć na nowo. Nie licząc lokalnych ugrupowań, w miastach powyżej 30 tys. funkcjonuje dziś aż siedem dużych partii ogólnokrajowych. Według Jérôme’a Fourqueta, dyrektora w IFOP, czyli najważniejszej francuskiej sondażowni, autora głośnej książki „Archipelag francuski. Narodziny narodu wielorakiego i podzielonego”, dzisiejsi Francuzi to wyspy i wysepki wzajemnie się ignorujące. W tym duchu można też wyjaśnić ogólne niezadowolenie z prezydenta.
Okres dorastania
„Moment Macrona” – tak nazwano chwilową, jak się później okazało, jedność narodową, zaraz po wyborze obecnego prezydenta w 2017 r. Była ona zbudowana przede wszystkim przeciw Le Pen. W codziennym życiu społecznym te wszystkie francuskie wyspy i wysepki – polityczne, pokoleniowe, społeczne, obyczajowe, kulturowe, etniczne, religijne, środowiskowe, ekonomiczne i geograficzne – z zasady nie mogą na wiele wspólnego się zgodzić.