Na Ukrainie – zamieszanie. Minister Dmytro Kuleba wybrał się w tajemniczą podróż do Budapesztu. Tysiąc kilometrów samochodem przez zacovidowaną Ukrainę i podnoszące się po pandemii Węgry. Zaraz po tej wizycie szefa MSZ okazało się, że planowana reforma administracyjna zmieniła się na ukraińskim Zakarpaciu o pewien niepozorny, lecz dla ekspertów istotny szczegół. I dla wielu niepokojący. Andrij Ljubka, pisarz i publicysta mieszkający w tamtych stronach, komentował, że ta wyprawa była bardzo dziwna. Co bowiem było tak pilnego, żeby minister – w czasach zamrożonych pandemią lotów – wybrał się samochodem do Budapesztu?
Flirt z diabłem
Powodem jest węgierska mniejszość, a Viktor Orbán prowadzi aktywną politykę wobec Węgrów za granicą. I trzeba przyznać, że całkiem skutecznie przywraca Budapesztowi rząd dusz nad Węgrami, którzy pozostali poza granicami państwa. I realizuje coś, co nie udało się nikomu od czasu okrojenia Węgier w ramach traktatu w Trianon równe 100 lat temu, nie licząc regenta Miklósa Horthyego. Ten jednak tylko tymczasowo odzyskał część węgierskich ziem i odbyło się to w ramach paktu z diabłem, czyli przymierza z III Rzeszą. Szybko też okazało się, że trzeba oddawać nie tylko duszę, ale i wszystkie uzyskane w wyniku paktu nabytki.
Orbán, choć również (zachowując proporcje) flirtuje z diabłem dybiącym na współcześnie istniejący porządek międzynarodowy, czyli z putinowską Rosją, to nie zbiera ziem węgierskich. Zbiera Węgrów. Rozdaje węgierskie paszporty, finansuje partie i organizacje, uruchamia programy gospodarcze. Słowem: sprawia, że zagraniczni Węgrzy stają się lojalni nie tyle wobec państw, w ramach których żyją, ile wobec Budapesztu.
Krok po kroku Orbánowi udało się wypełnić w praktyce testament pierwszego demokratycznego premiera Węgier Józsefa Antalla, który mówił, że chciałby być przywódcą „wszystkich 15 mln Węgrów”, ergo: również tych spoza węgierskich granic.