To pierwszy zjazd przywódców wszystkich krajów Unii w Brukseli od początku zarazy, może potrwać do soboty lub niedzieli. Lekko nie będzie, więc część dyplomatów już kracze o koniecznej dogrywce przed końcem lipca.
Czytaj też: Czy Bruksela przytnie miliardy euro dla Polski?
Ile dla Polski z budżetu UE?
Szef Rady Europejskiej Charles Michel (następca Donalda Tuska) przedłożył tydzień temu projekt kompromisu na poziome 1074 mld euro w tradycyjnym budżecie UE na lata 2021–27 oraz 750 mld euro (pół biliona w dotacjach) w ramach funduszu odbudowy na najbliższe trzy–cztery lata. Holendrom, którzy są teraz największymi jastrzębiami w „koalicji oszczędnych”, wystarczyłoby ścięcie tradycyjnego budżetu o 20–30 mld euro, ale nie zdradzają swych czerwonych linii co do funduszu. Gdyby „oszczędni” zechcieli się zgodzić np. na 600 mld euro (400–450 mld euro w dotacjach), Michel uznałby to za sukces. Ale do ugody trzeba jednomyślności wszystkich krajów UE.
Dotychczasowa propozycja Michela oznacza dla Polski ok. 94 mld euro (w cenach z 2018 r.) z polityki spójności i rolnej (czyli ok. 18 proc. mniej niż w siedmiolatce 2014–20), natomiast z funduszu odbudowy – zgodnie z pierwotną propozycją Komisji Europejskiej – 37,7 mld euro w dotacjach oraz 26,1 mld euro w tanich pożyczkach. To oferta uchodząca w Brukseli za bardzo hojną, bo wynikająca z projektu tworzonego – jak przekonują dyplomaci z paru różnych krajów – „pod pięć największych państw UE”, czyli Francję i Niemcy (pomysłodawców funduszu), Włochy, Hiszpanię i Polskę.