Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Startuje budżetowy szczyt UE. Ile dla Polski? Kto grozi wetem?

Główna siedziba Komisji Europejskiej w Brukseli dzień przed budżetowym szczytem UE Główna siedziba Komisji Europejskiej w Brukseli dzień przed budżetowym szczytem UE Yves Herman / Forum
Najważniejszy spór dotyczy sum i kontroli nad środkami z funduszu odbudowy po koronakryzysie. Dla Polski dużym kłopotem jest neutralność klimatyczna i reguła „pieniądze za praworządność”, choć już i tak rozwodniona.

To pierwszy zjazd przywódców wszystkich krajów Unii w Brukseli od początku zarazy, może potrwać do soboty lub niedzieli. Lekko nie będzie, więc część dyplomatów już kracze o koniecznej dogrywce przed końcem lipca.

Czytaj też: Czy Bruksela przytnie miliardy euro dla Polski?

Ile dla Polski z budżetu UE?

Szef Rady Europejskiej Charles Michel (następca Donalda Tuska) przedłożył tydzień temu projekt kompromisu na poziome 1074 mld euro w tradycyjnym budżecie UE na lata 2021–27 oraz 750 mld euro (pół biliona w dotacjach) w ramach funduszu odbudowy na najbliższe trzy–cztery lata. Holendrom, którzy są teraz największymi jastrzębiami w „koalicji oszczędnych”, wystarczyłoby ścięcie tradycyjnego budżetu o 20–30 mld euro, ale nie zdradzają swych czerwonych linii co do funduszu. Gdyby „oszczędni” zechcieli się zgodzić np. na 600 mld euro (400–450 mld euro w dotacjach), Michel uznałby to za sukces. Ale do ugody trzeba jednomyślności wszystkich krajów UE.

Dotychczasowa propozycja Michela oznacza dla Polski ok. 94 mld euro (w cenach z 2018 r.) z polityki spójności i rolnej (czyli ok. 18 proc. mniej niż w siedmiolatce 2014–20), natomiast z funduszu odbudowy – zgodnie z pierwotną propozycją Komisji Europejskiej – 37,7 mld euro w dotacjach oraz 26,1 mld euro w tanich pożyczkach. To oferta uchodząca w Brukseli za bardzo hojną, bo wynikająca z projektu tworzonego – jak przekonują dyplomaci z paru różnych krajów – „pod pięć największych państw UE”, czyli Francję i Niemcy (pomysłodawców funduszu), Włochy, Hiszpanię i Polskę. Zgodnie z nierzadką taktyką negocjacyjną w Brukseli wstępna zgoda największych krajów na kluczowe punkty kompromisu miałaby ułatwić przekonanie reszty.

Czytaj też: PiS i Duda atakują LGBT. Europa szybko reaguje

Szczyt UE. Taktyka Morawieckiego

Ale Michel do projektu Komisji dodał trudne dla premiera Mateusza Morawieckiego sprawy klimatyczne. Otóż dostęp do Funduszu Sprawiedliwej Transformacji (Polska liczy na 8 mld euro) miałby być zastrzeżony dla krajów realizujących plany redukcji CO2 w ramach celu neutralności klimatycznej w 2050 r. Jak w czwartek napisała Polityka Insight, Morawiecki – ze względu na rozgrywki wewnątrz obozu rządzącego – nie zamierza zaakceptować tego celu w weekend. To byłby zatem już trzeci szczyt, na którym polski premier lub jego otoczenie jasno sugerują gotowość do zgody na neutralność, ale „jeszcze nie teraz” ze względów wewnątrzkrajowych. W grudniu 2019 r. Michel dopiero na kilka godzin przed szczytem zrozumiał, że Morawiecki – wbrew wcześniejszym sygnałom – nie zamierza powiedzieć „tak”.

Na „warunkowość klimatyczną” w Funduszu Sprawiedliwej Transformacji mocno naciskają m.in. Holandia i Francja, więc niewykluczone, że Michel – o ile Morawiecki nie odpuści – będzie usiłował ubrać kompromis w takie sformułowania, które będą de facto oznaczały zgodę na neutralność, choć zarazem pozwolą Polakowi głosić coś przeciwnego publice w Polsce. Tak było w grudniu z rzekomym „rabatem klimatycznym”, o którym opowiadali ludzie Morawieckiego. Ponadto Michel zaproponował, by średnio 30 proc. wydatków z unijnej kasy (Komisja Europejska proponowała 25 proc.) było związane z polityką klimatyczną.

Dlaczego Morawiecki nie popiera Orbána

Polska i Węgry na przedszczytowych obradach ministrów ds. UE wypowiadały się przeciw zasadzie „fundusze za praworządność”. Ale przynajmniej do wczoraj tylko premier Viktor Orbán głośno groził zawetowaniem szczytu z tego powodu. Morawiecki już w lutym skłaniał się do poparcia ówczesnej kompromisowej – i bezpośrednio niezagrażającej polskiemu rządowi – propozycji Michela, którą szef Rady Europejskiej teraz ponownie kładzie na stole.

Zawieszanie lub redukowanie wypłat miałoby wedle tej wersji dotyczyć wyłącznie „wystarczająco bezpośrednich” zagrożeń dla „interesów finansowych Unii” oraz dla właściwego wydawania funduszy. A wniosek KE w tej sprawie musiałby zyskać trudną do zebrania większość 15 krajów obejmujących 65 proc. ludności Unii. – To nie jest zatem propozycja kar budżetowych np. za wymienianie sędziów wbrew regułom konstytucyjnym. Chodzi tylko o przypadki, gdy będzie można wykazać, że ułomna prokuratura i sądownictwo stanowią np. bezpośrednie zagrożenie dla walki z przekrętami na funduszach UE – tłumaczy jeden z unijnych urzędników.

Aż tak rozwodniona reguła „fundusze za praworządność” to dla władz Polski kłopot już prawie tylko prestiżowy, ale w przeddzień szczytu z Warszawy dochodziły sygnały o tarciach w obozie rządowym także w tej sprawie („dlaczego Morawiecki publicznie nie popiera Orbána?”). Holendrzy zapewniali, że propozycja Michela to dla nich „absolutne minimum”, od którego premier Marc Rutte „nie odstąpi nawet na milimetr”. Kompromis Michela popierał nie tylko unijny Zachód, lecz – podczas swych przedszczytowych obrad – także ministrowie z Czech, Rumunii, Chorwacji, Słowenii. A w Brukseli po cichu trzymano się nadziei, że i Orbán ustąpi za dodatkowe „parę miliardów” z budżetu.

Czytaj też: Kolejna porażka Warszawy na unijnej ziemi

Ile i komu po koronakryzysie

Podział funduszu odbudowy opiera się na dwóch najważniejszych kryteriach: bezrobocia z ostatnich pięciu lat („promuje” kraje Południa) oraz wskaźnika „odwróconego PKB” (im mniejsze PKB w stosunku do unijnej średniej, tym więcej pieniędzy), co pozwoliło na dość sowity przydział dla Polski, choć ma ona teraz najpłytszą recesję w UE.

Wywołało to sporą krytykę, na którą Michel odpowiedział pomysłem, by 30 proc. pieniędzy z „programów odporności i odbudowy” (głównej części funduszu) podzielić nie teraz, lecz dopiero za dwa lata i ze szczególnym uwzględnieniem spadku PKB wskutek koronakryzysu. W takim wariancie w „polskiej kopercie” zamrożono by ok. 8 mld euro, których los zdecydowałby się najwcześniej w połowie 2022 r. A to ryzyko, że ostatecznie część tej kwoty przesunięto by na Południe bardziej dotknięte kryzysem. Dlatego m.in. Polska zabiega, by zmniejszyć tę odroczoną transzę np. z 30 do 10 proc.

Ogromnym problemem – prócz wielkości całego pakietu finansowego – jest sposób zatwierdzania i weryfikowania inwestycji w poszczególnych krajach, na które mają pójść pieniądze z funduszu. Holendrzy domagają się, by plany reform i poszczególne transze były zatwierdzane jednomyślnie przez wszystkie kraje. To nie do przyjęcia m.in. przez Włochy i Hiszpanię. Zresztą także Polska chce głosowań większościowych przy zatwierdzaniu „planów odbudowy i odporności” i tylko decyzji Komisji Europejskiej przy kolejnych transzach. Sęk w tym, że – jak zapowiada premier Rutte – Holandia przejdzie do dyskusji o wielkości funduszu odbudowy dopiero po uzgodnieniu, jaki będzie system zarządzania.

Czytaj też: Strasburg zajmie się polskimi skargami osób LGBT

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną