Na początku sierpnia włoskie ministerstwo zdrowia opublikowało pierwsze wyniki testów serologicznych przeprowadzonych na wybranej losowo grupie 65 tys. obywateli. Obliczono, że styczność z wirusem SARS-CoV-2 miało jak dotąd nieco ponad 1,4 mln Włochów. Wyniki testów, mimo że zgodziła się na ich przeprowadzenie zaledwie połowa z zakładanej grupy 150 tys. osób, pozwoliły również ustalić, że szacowana na ok. 2,5 proc. śmiertelność z powodu zakażenia wirusem nie odbiega zasadniczo od „europejskiej średniej”. Równocześnie wirusolodzy, cytując wyniki testów, zwracają uwagę, że mieszkańcom Italii daleko jeszcze do osławionej „odporności stada”, kiedy u 60 proc. populacji występują przeciwciała pozwalające na skuteczne zwalczanie zakażenia.
Covid-19, powtórka z hiszpanki?
250 tys. zakażonych, ponad 35 tys. ofiar śmiertelnych i ponad 200 tys. wyleczonych – taki jest na początku sierpnia bilans pandemii koronawirusa we Włoszech. Szpitale zakaźne, również te na północy, zieją pustkami, a krzywa nowych zachorowań oscyluje wokół 140–150 przypadków dziennie. Teoretycznie można by więc triumfalnie odtrąbić zwycięstwo i wrócić do dawnego stylu życia, bez maseczek i płynów do dezynfekcji.
Optymiści spodziewali się, że koronawirus polegnie we Włoszech podczas letnich upałów. Okazało się, że nawet ponad 40-stopniowy skwar lejący się z nieba na przełomie lipca i sierpnia wirusa nie zmorzył. Zdaniem dr. Raniero Guerrego, jednego z szefów Światowej Organizacji Zdrowia, dotychczasowy przebieg pandemii wskazuje, że SARS-CoV-2 zachowuje się podobnie jak wirus, który w latach 1918–20 wywołał groźną epidemię grypy mylnie zwanej