To miał być dzień, w którym Aleksandr Łukaszenka odzyska pl. Niepodległości, a jego czerwono-zielona flaga powróci na dotychczasowe miejsce jako obowiązująca flaga Białorusi. Wczoraj nad ratuszem Grodna powiewała inna, biało-czerwono-biała, a kolejni dyplomaci, jak ambasador Słowacji czy charge d′affairs Szwajcarii, zaczęli się identyfikować z opozycją.
Po dwóch dniach, kiedy na pl. Niepodległości entuzjastycznie manifestowali zwolennicy opozycji, pojawił się zatem Łukaszenka. Przemówił, a przed nim reprezentanci i zwolennicy władzy: żołnierze, oficerowie służb, ale też robotnicy, muzycy, dzieci, goście z Ukrainy i Gruzji, tzw. zwykli ludzie. Łącznie mieli jakieś dziesięć wystąpień.
Łukaszenka się pręży, ale niezbyt pewnie
W ich przekazie widać było niespójność pokazującą wahanie władzy. Im bardziej zwykli to byli ludzie, niezależni osobiście od prezydenta i nieuczestniczący bezpośrednio w zbrodni, jaką jest dyktatura, tym więcej mówili o pokoju, często ze łzami w oczach. Artystka z Ukrainy przypomniała obydwa przełomowe momenty tamtejszej historii, czyli pomarańczową rewolucję i Majdan, i mówiła: pękliśmy jako naród, podzieliliśmy się na dwa sorty.
Czytaj także: Dwie rzeczywistości na Białorusi. Kiedy się przetną?
Mówcy byli różnie przyjmowani przez tłum, jeden kombatant był wręcz za bardzo koncyliacyjny, więc został wygwizdany. Częste były jednak wypowiedzi, że nie wszystko w kraju jest dobrze, nie wszyscy mogą być z sytuacji zadowoleni.