Protesty, które rozpoczęły się skromnie w powyborczy wieczór w Mińsku, rozlały się na cały kraj. W niedzielę odbył się największy w historii marsz wolności i miting – tak potężnego poruszenia Białorusini dotychczas nie widzieli. Nigdy nie uczestniczyli w podobnym proteście.
W poniedziałek do strajku przyłączały się kolejne zakłady, perły w koronie białoruskiej gospodarki. To było do tej pory silne zaplecze Aleksandra Łukaszenki. Zastrajkowali także dziennikarze państwowej telewizji. Chcą mówić prawdę, choć dotychczas nie wspominali o protestach, aresztowaniach ani o torturowaniu zatrzymanych.
Czytaj też: Dwie rzeczywistości na Białorusi. Kiedy się przetną?
Protesty potrzebują lidera
Kandydatka opozycji na prezydenta Swiatłana Cichanouska, która schroniła się na Litwie i może w ten sposób uratowała życie własne i najbliższych, rozumie, że protesty muszą mieć lidera. Powinny mieć struktury, jakiś sztab, który czuwa nad całością i ją koordynuje. W przeciwnym razie albo zapanuje anarchia, albo protesty się rozmyją, nie przynosząc efektu.
Na razie tego wyraźnego lidera nie ma. I chyba wyłącznie łagodnemu usposobieniu Białorusinów można przypisać fakt, że nie spłonął żaden samochód, nie zbito szyby, nie podeptano trawnika. Ludzie protestują pokojowo, choć władza dopiekła im do żywego.