Inaczej miało być. Prezydent polecił resortom skończyć z demonstracjami. I szło nawet nieźle, ale tylko przez trzy dni (od środy do piątku), gdy po wtorkowym święcie Niepodległości władza zaczęła interweniować za każdym razem, kiedy dochodziło do zgromadzenia. Wrócił na ulice OMON i wróciły aresztowania, ale już bez bicia i tortur, za to z mandatami. Władza znowu próbuje eliminować dziennikarzy, odbiera akredytacje. Reporterów bez dokumentów się deportuje. Łukaszenka chce ukryć, co zamierza.
Kobiety tu rządzą
W ostatnim tygodniu rozgoniono każdą demonstrację na pl. Niepodległości. Najgorzej było w czwartek, gdy OMON nagle otoczył demonstrantów z czterech stron i zamknął w kotle około tysiąca osób. Poprowadzono ludzi grupami do suk. Większość po spisaniu i postraszeniu wypuszczono. Pozostali trafili do aresztu. Ma powstać wrażenie, że prezydent odzyskał place i ulice, a więc zgodnie z obietnicą poradził sobie z demonstrantami.
Cechą charakterystyczną protestów na Białorusi stało się to, że w kryzysowych sytuacjach na ulice wychodzą kobiety. W sobotę o 16 wyszło ich aż 10 tys. Wyszedł też OMON, wyjechały „awtazaki”, czyli milicyjne suki, władza ze szczekaczek wzywała do rozejścia się i groziła poważnymi konsekwencjami. Milicja zabarykadowała place, zatrzymała ruch i chciała zatrzymać kobiety. Nic z tego. Dały radę zebrać się w liczbie robiącej wrażenie i przeszły reprezentacyjnym Prospektem Niepodległości.