Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Łukaszenka wraca do bicia. Nowy etap rewolucji

Maryja Kalesnikawa w Mińsku, 30 sierpnia 2020 r. Maryja Kalesnikawa w Mińsku, 30 sierpnia 2020 r. Natalia Fedosenko / TASS / Forum
Metodyczny zamach na liderów opozycji i powrót do bicia oznacza, że reżim Aleksandra Łukaszenki przymierza się do rozprawy z protestującymi.

Białoruska rewolucja wkracza w nowy etap. Władze usiłowały pozbyć się z kraju Maryi Kalesnikawej, ale najbardziej charyzmatyczna liderka protestu miała według ukraińskiego MSW na granicy z Ukrainą podrzeć paszport, co utrudniło jej wyrzucenie i doprowadziło do zatrzymania. Rzecz ma wymiar nie tylko praktyczny, ale i symboliczny. Białorusini książeczkowy paszport noszą na co dzień, używają go jako dowodu osobistego. W milicyjnym, wariacko biurokratycznym państwie zniszczenie tak ważnego dokumentu wygląda jak przecięcie smyczy, na którym reżim trzyma obywateli, próba wkurzenia urzędników, utrudnienia ich pracy – przecież teraz nie mają jak zidentyfikować krnąbrnej obywatelki.

Jest inna wersja tej historii: według białoruskiej agencji prasowej opozycjonistka została ujęta podczas nielegalnego przekraczania granicy.

Timothy Snyder: Łukaszenka może pójść drogą Jaruzelskiego

Łukaszenka kontratakuje

Kalesnikawa nie jest jedyna. Razem z nią wypchano z kraju dwóch jej współpracowników, którzy granicę ostatecznie przekroczyli. W ostatnich dniach m.in. do Polski „wyjeżdżali” inni członkowie skupiającej opozycyjne siły Rady Koordynacyjnej. Są aresztowani czy też – tak jak Kalesnikawa – uprowadzani przez funkcjonariuszy bez żadnych dystynkcji i stawiani przed ultimatum: albo więzienie, albo przymusowa i natychmiastowa emigracja. Tak metodyczny zamach na członków Rady oraz – jak w pierwszą niedzielę września – powrót do bicia manifestantów i intensywnych zatrzymań na ulicach oznacza, że reżim Aleksandra Łukaszenki przymierza się do rozprawy z protestującymi.

Od początku trwających już miesiąc manifestacji zwłaszcza spoza Białorusi dochodziło zaskoczenie, że rewolucja nie ma skrystalizowanej reprezentacji politycznej. Między innymi Kalesnikawa i przebywająca na Litwie Swiatłana Cichanouska, prawdopodobna zwyciężczyni sfałszowanych w sierpniu wyborów, osadziły się w innej roli, przewodzą, ale bardziej – znów – symbolicznie i na chwilę, góra do momentu wyłonienia nowych władz.

Zresztą białoruscy opozycjoniści powtarzają, że gdyby tylko znalazł się ktoś, kto pociągnąłby ludzi za sobą, to natychmiast znalazłby się na celowniku służb. Tak reżim postępował dotąd ze wszystkimi wybijającymi się krytykami lub kontestatorami. Wyspecjalizował się w obrzydzaniu życia działaczom politycznym, regularnie robił im mniejsze i większe wstręty, co rusz aresztował, utrudniał znalezienie pracy, a każdego kandydata np. na trybuna ludowego czy kogoś, kto zdobyłby większą popularność, po prostu zamykał na lata w więzieniu.

Czytaj też: Łukaszenka głupio to przegra

Białoruski festyn demokracji

Ta konsekwentna polityka zdecydowała o niemrawym charakterze dotychczasowej opozycji, kanapowej, radykalnej i niezrozumiałej dla społeczeństwa, ale i przesądziła o sile tegorocznego buntu. Często porównuje się go do protestów w Hongkongu, bo też jest samorzutny, powszechny, toczy się w atmosferze demokratycznego festynu. Białorusini nie poszli jednak drogą przemocy. W Hongkongu zdemolowano m.in. lokalny parlament, a u naszych sąsiadów nie latają kamienie ani koktajle Mołotowa. Nie ma wodzów ani nawet przemówień. Uczestnicy wiedzą, po co się zbierają i jakie są postulaty, nie potrzebują do tego liderów, którzy tak oczywiste dla nich sprawy by im opowiadali.

Dotąd szło zaskakująco sprawnie, teraz zmieniają się warunki protestu. Robotników szantażami zniechęca się do udziału w strajkach, a bez zatrzymania pracy w wielkich zakładach, zwłaszcza tych dopieszczanych przez władzę, nie uda się przymusić reżimu do ustępstw i siadania do stołu negocjacyjnego, by zmienić konfigurację systemu politycznego, rozpisać nowe wybory i odesłać Łukaszenkę tam, gdzie jego miejsce.

Na razie rodziców biorących udział w protestach straszy się odbieraniem dzieci, a za rogiem czeka Władimir Putin i całe instrumentarium państwa rosyjskiego, gotowe do wszelkich działań, które ochronią wpływy Rosji na Białorusi, w tym wciąż użyteczny reżim Łukaszenki.

Czytaj też: Dwa wiece poparcia dla Łukaszenki... w Warszawie

Nie dać zgasnąć protestom

Najbliższe dni, zwłaszcza przyszła niedziela, tradycyjny dzień manifestacji, pokażą, na ile protestującym wystarczy determinacji. Dotąd o potencjale buntu decydowała jego masowość i mgławicowość. Pytanie, jak długo można ciągnąć rewolucję bez cięższej politycznej zbroi.

Dodatkowe utrudnienie jest takie, że perspektywa doprowadzenia do faktycznego przełomu jest wciąż odległa. Z drugiej strony protesty dotąd głównie zaskakiwały, choćby przewodnią rolą kobiet czy powstrzymaniem się od przemocy i brania odwetu na bijącej milicji. Udało się już kilkakrotnie znaleźć sposób na zdezorientowanie władzy, trwanie na ulicach i placach, wreszcie – znalezienie nowych porcji energii, która nie pozwoliłaby ruchowi wygasnąć.

Czytaj też: Dwie flagi państwowe Białorusi. Skąd Która wygra?

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną