Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Świat

Absurdy kwarantanny w brytyjskich akademikach

Pandemia przyspiesza, a studenci do restrykcji mają spory… dystans. Pandemia przyspiesza, a studenci do restrykcji mają spory… dystans. Phil Noble / Reuters / Forum
Wiele uniwersytetów prowadzi zajęcia w części stacjonarnie. Ale co chwila trzeba modyfikować reguły, bo pandemia przyspiesza, a studenci do restrykcji mają spory… dystans.

Tradycyjnie o tej porze roku brytyjskie miasta i miasteczka, zwłaszcza skupione wokół ośrodków akademickich, zaludniały się młodymi z całego świata. Początek roku – w Wielkiej Brytanii zdecentralizowany, wyznaczany indywidualnie przez uniwersytety – wypada z reguły między pierwszym tygodniem września a połową października. Jego centralnym elementem jest tzw. Freshers’ Week – „tydzień pierwszaków” – dni zwykle jeszcze wolne od zajęć, gdy nowi studenci zapoznają się z różnymi aspektami życia na kampusie, a cała społeczność rozpędza się przed nadchodzącym rokiem.

Z barów do akademików

To wtedy można zapisać się do setek dostępnych stowarzyszeń, poznać sąsiadów z piętra w akademiku, kolegów z kursu, geografię okolicznych barów i dyskotek. Wszystkie te czynności są na brytyjskich uczelniach tradycją, ale też integralnym elementem życia na uczelni. Choć często przyjmują ekscesywne formy, nikt tak naprawdę nie wyobrażał sobie początku roku bez tygodnia intensywnej socjalizacji poza salami wykładowymi. Aż przyszedł koronawirus i studentów, przynajmniej teoretycznie, wyrzucił z barów do malutkich pokoi na kampusie.

W Wielkiej Brytanii przybywa w tej chwili kilkanaście tysięcy zakażeń na dobę. Infekcję wykryto wśród studentów ponad 90 uniwersytetów w całym kraju. Oznacza to problemy z prowadzeniem zajęć, ale też ryzyko dalszego rozprzestrzeniania się wirusa. Kampusy na Wyspach to idealne próbówki laboratoryjne – mnóstwo ludzi z dziesiątek krajów na świecie skomasowanych na małej przestrzeni, z reguły niechętnie się izolujących.

Reklama