Środowy wieczór w Londynie i innych miastach przypominał bardziej 31 grudnia niż 4 listopada, w dodatku relatywnie wcześnie rozpoczęły się imprezy. Młodzi chodzili od lokalu do lokalu, puszczając muzykę ze smartfonów, bawiąc się wokół zamykanych knajp, na chodnikach, w zaułkach. Zdjęcia z tej chwili okraszali słowami o „tej ostatniej środzie”. Od czwartku zgromadzenia, picie alkoholu w miejscach publicznych czy nawet swobodne spacerowanie z przyjaciółmi nie będzie już możliwe.
Czytaj też: Jak z pandemią walczą inni?
Brytyjscy studenci uziemieni
Decyzją rządu Wielka Brytania wchodzi w kolejną fazę restrykcji. Puby, restauracje i lokale gastronomiczne, których działanie i tak było ograniczone górnym limitem czasu pracy, teraz będą zupełnie zamknięte dla gości. Mogą sprzedawać na wynos – z wyjątkiem alkoholu. Rząd zamyka też sklepy. Inaczej niż w wielu krajach na kontynencie zakaz prowadzenia działalności obejmie m.in. sklepy odzieżowe, ale też elektroniczne, wnętrzarskie, zaopatrzeniowe czy popularne na Wyspach punkty bukmacherskie. Otwarte pozostaną sklepy spożywcze, targi z produktami pierwszej potrzeby i apteki.
Boris Johnson chce, by Brytyjczycy ograniczyli kontakty. Zgodnie z nowym rozporządzeniem z domu mogą wychodzić tylko ci, którzy nie są w stanie wykonywać zdalnej pracy. Otwarte będą szkoły i uniwersytety, choć w tym drugim przypadku wprowadzono ważne obostrzenie. Studenci w akademikach i na kampusach mają zakaz powrotu do domów rodzinnych przed końcem semestru (wypada najwcześniej w połowie grudnia). Nieczynne przynajmniej do 2 grudnia będą zakłady fryzjerskie, salony tatuażu i kosmetyczne, baseny, siłownie, kluby fitness i centra sportowe.