Podczas dzisiejszego posiedzenia ambasadorów 27 krajów Unii w Brukseli okazało się, że jest potrzebna większość dla rozporządzenia „pieniądze za praworządność”. Tymczasem Polska i Węgry zgłosiły blokadę jednomyślności wymaganej do zatwierdzenia budżetu UE na kolejne siedem lat (2021–27) i przepisów niezbędnych m.in. do utworzenia koronakryzysowego Funduszu Odbudowy.
Reakcje? Niemiecka prezydencja wciąż traktuje te trzy elementy jako jeden polityczny pakiet finansowy, więc nie będzie na razie poddawać rozporządzenia praworządnościowego pod formalne głosowania unijnych ministrów. „To do Niemiec będzie teraz należało poszukiwanie jednomyślności” – stwierdził rzecznik Komisji Europejskiej Eric Mamer.
Wstępne polsko-węgierskie weto było oczywiście spodziewane. Oba kraje ostrzegały od września, że z niego skorzystają. W zeszłym tygodniu powtórzyli groźbę użycia tej broni w listach do Brukseli i Berlina premierzy Viktor Orbán i Mateusz Morawiecki. Polak przekonywał, że rozporządzenie w proponowanej wersji wprowadziłoby „stan niepewności prawa”, wytykał „uznaniowość” i ryzyko politycznej arbitralności ze strony KE przy wnioskach o zawieszanie wypłat. Pismo od Orbána było znacznie bardziej kategoryczne, a w wersji dla Angeli Merkel spuentowane cytatem z Lutra: „Tu stoję, inaczej nie mogę”. Mimo to Węgier wymieniał kilka oczekiwanych zmian w projekcie, sygnalizując – tak przynajmniej odbiera to Bruksela – gotowość do negocjacji.
Czytaj też: Weto? W co Kaczyński gra z Europą i czym się to skończy
Jak cofnąć weto. A jeśli się nie uda?
Podstawową drogą wyjścia z klinczu, na którą – jak wynika z naszych rozmów z dyplomatami unijnymi – zapewne postawi teraz Berlin, jest wypracowanie „deklaracji interpretujących”, które będzie można dołączyć do rozporządzenia w czasie grudniowego szczytu. Bez względu na charakter zmian (raczej nie wprowadziłyby czegoś bardzo nowego) Orbán i Morawiecki mogliby ogłosić „wygraną” i odwołać weto.
Mniej prawdopodobnym „wariantem B”, grożącym klapą w europarlamencie i paru parlamentach krajowych, byłoby takie renegocjowanie projektu rozporządzenia, by wprowadzić do niego niektóre postulaty z pism Orbána, np. zawieszanie funduszy tylko w razie „naruszeń praworządności”, ale już nie w razie ich „poważnego ryzyka”.
A jeśli UE nie znajdzie wyjścia do końca grudnia? Będzie skazania na protezy prawne w 2021 r. Może bez wielkich tragedii funkcjonować przez jakiś czas na podstawie prowizorium budżetowego (co się nigdy nie zdarzyło) – wtedy dość wysokie pułapy wydatków z 2020 r. zostałyby prowizorycznie przeniesione na 2021 r. Nie oznacza to jednak, że Polska dostałaby więcej niż ze zwykłego budżetu.
Co więcej, gdyby Unia ostatecznie zdecydowała się na rozbicie pakietu finansowego, to wymagająca zgody 15 z 27 krajów zasada „pieniądze za praworządność” odnosiłaby się też do prowizorium.
Czytaj też: PiS idzie na wojnę z Europą
Ile Polska może stracić?
Najpoważniejszym doraźnym skutkiem weta byłoby zablokowanie Funduszu Odbudowy, co – o czym już zaczyna się mówić w Brukseli – rodziłoby poważne ryzyko, że reszta Unii tak go przekonstruuje, by nie obejmował Polski i Węgier (powstałaby np. formuła „eurostrefa plus”). O ile jest to prawnie niemożliwe przy zwykłym budżecie, o tyle przy Funduszu Odbudowy – jak najbardziej. Wczesną wiosną były przecież w Polsce obawy, że fundusz od początku będzie skrojony tylko dla strefy euro.
Ryzyko, że tak może się stać, podnoszą wypowiedzi z obozu rządzącego w Polsce. Politycy Solidarnej Polski na specjalnie zwołanej konferencji grzmieli dziś o „obronie suwerenności”, wzywali: „weto albo śmierć”. Zbigniew Ziobro nie oszczędzał Morawieckiego. Jak przypomniał, już w lipcu przekonywał, żeby premier skorzystał z prawa weta. „Z tego prawa różne kraje wielokrotnie korzystały, budując szacunek do siebie” – stwierdził Ziobro. I zapowiedział, że gdyby Morawiecki nie wetował, „oznaczałoby to całkowitą utratę zaufania do niego ze wszelkimi tego konsekwencjami. Ale mamy ten komfort, że to tylko teoretyczne rozważania”.
Prezes Jarosław Kaczyński, który ma coraz większe kłopoty z utrzymaniem dyscypliny w swoim obozie, w połowie października mówił: „Nie damy się terroryzować pieniędzmi. Nasza odpowiedź na te działania będzie jasna: nie”.
Dla Polski w nowym pakiecie finansowym przewidziano ok. 123 mld euro dotacji (w tym 27 mld z Funduszu Odbudowy). Ponadto Polska może liczyć na ok. 32 mld euro tanich pożyczek z Funduszu Odbudowy.
Czytaj też: Dlaczego Polska nie ma sojuszników
Rozporządzenie mało groźne
Pierwsza propozycja rozporządzenia „fundusze za praworządność” z 2018 r. została skrytykowana, co wytykali dziś m.in. politycy Solidarnej Polski, przez służby prawne Rady UE. Ale obecny projekt uwzględnia już ich wszystkie zastrzeżenia. Odnosi się do naruszeń praworządności (lub ich „poważnego” ryzyka), które mają „dostatecznie bezpośredni” wpływ na należyte zarządzanie funduszami UE i na jej interesy finansowe. O ile głównym traktatowym „mechanizmem praworządnościowym” pozostaje art. 7, o tyle również traktatowy wymóg ochrony budżetu UE przed systemowymi przekrętami jest podstawą dla nowego rozporządzenia „pieniądze za praworządność”.
I warto dodać, że dziś dla Warszawy to rozporządzenie jest mało groźne. Bo z punktu widzenia Brukseli obecnie w naszym kraju nie dzieje się nic nadzwyczajnego przy zarządzaniu funduszami. Ten dokument ma raczej – jak mówi nam jeden z dyplomatów – charakter odstraszający.
Istota projektu to „skuteczna kontrola przez niezależne sądy wobec działań lub zaniechań organów” zarządzających pieniędzmi z unijnego budżetu i Funduszu Odbudowy (zwłaszcza „w kontekście procedur zamówień publicznych lub dotacji”). Chodzi też o należyte „służby dochodzeniowe i prokuratorskie w związku ze ściganiem nadużyć finansowych, w tym oszustw podatkowych, korupcji lub innych naruszeń prawa Unii związanych z unijnymi finansami”. Nie ma tu zatem – wbrew twierdzeniom części polskiego obozu rządzącego – miejsca na „narzucanie homomałżeństw”, „uderzenie w tożsamość” czy zamach na suwerenność.
Decyzje Komisji Europejskiej o zawieszaniu wypłat wymagałyby zgody co najmniej 15 z 27 krajów.
Czytaj też: „Kolejne czerwone linie przekroczone”. O Polsce w Brukseli