Świat

Rosja nie taka potężna. Nawalny kompromituje FSB

Plakat przedstawiający Aleksieja Nawalnego i portret Władimira Putina przed ambasadą Rosji w Berlinie Plakat przedstawiający Aleksieja Nawalnego i portret Władimira Putina przed ambasadą Rosji w Berlinie Odd Andersen / AFP / East News
Truciciele Nawalnego okazali się oficerami FSB. Łatwość, z jaką dziennikarze zebrali dowody, świadczy o kruchych podstawach „neoimperialnej” Rosji.

21 grudnia Aleksiej Nawalny opublikował na YouTubie rozmowę ze swym niedoszłym zabójcą, a w niecałą dobę obejrzało ją prawie 14 mln osób. To kontynuacja opublikowanego 14 grudnia wielkiego śledztwa dziennikarskiego „Bellingcat”, które dostarczyło wiele istotnych dowodów. Po pierwsze na to, że specjalna grupa FSB od prawie czterech lat inwigilowała Nawalnego. Po drugie, przynajmniej dwukrotnie próbowano go otruć, ostatecznie w sierpniu tego roku w Tomsku. Po trzecie, to ci ludzie nanieśli toksynę na odzież opozycjonisty, a później zacierali ślady. Sam materiał obejrzało ponad 19 mln widzów.

Zapytany 17 grudnia, podczas dorocznej konferencji prasowej, Władimir Putin nie zaprzeczył wnioskom z raportu, stwierdzając z typowym dla siebie sarkazmem: „To żadne śledztwo, to legalizacja materiałów amerykańskich specsłużb. (...) Truć? Komu to potrzebne? (...) Jeśliby chcieli [FSB], to doprowadziliby [sprawę] do końca”. Słowom prezydenta przeczy niedoszły zabójca: „Wszystko zaplanowano prawidłowo. Zresztą inaczej być nie mogło. Gdyby było nieprawidłowo, to niczego byśmy nie robili”.

CNN: To wy otruliście Nawalnego?

Zebranie dowodów jest zasługą dziennikarzy „Bellingcat”, tych samych, którzy rozpracowali zamachowców z GRU na Skripala w 2018 r. Tym razem współpracowali z redakcjami „The Insider”, „Der Spiegel” i CNN. Dziennikarka tego ostatniego Clarisa Ward tuż przed publikacją rewelacji Nawalnego wybrała się z ekipą telewizyjną na obrzeża Moskwy, gdzie mieszka Oleg Tajakin, jeden z członków ekipy. Zapytała u progu jego mieszkania: „Czy to wasza kamanda otruła Nawalnego?”.

Dowodów dziennikarze znaleźli ogrom. Okazało się, że specjalna grupa do inwigilacji Nawalnego powstała w ramach FSB, gdy w 2017 r. zgłosił on zamiar startu w wyborach prezydenckich. Oddział liczył 15 osób, z których ósemka – ich zdjęcia obiegły już media – stanowiła trzon. W operacji w Tomsku bezpośrednio uczestniczyło trzech spośród nich: wspomniany Oleg Tajakin (vel Tarasow), Aleksiej Aleksandrow (vel Frołow) oraz Iwan Osipow (vel Spirodonow). Wszyscy mają wykształcenie medyczne lub ratownicze, Tajakin służył wcześniej w Specnazie, Aleksandrow jest ekspertem od broni chemicznej.

Czytaj też: Wielka inwigilacja w Rosji

Dziennikarze na tropie rosyjskich służb

Okazało się, że nie tak trudno rozpracować zakonspirowaną operację inwigilacji i likwidacji „głównego wroga Kremla”, za jakiego uważany jest Nawalny. Szokujące, jak niewiele wystarczyło, żeby obnażyć tę tajną operację służb. Dziennikarze „Bellingcat” dzielą się szczegółami: dowody zebrali dzięki danym geolokalizacyjnym z telefonów podczas 37 podróży Nawalnego w różne regiony Rosji, listom pasażerów lotów i danym osobowym (miejsce zamieszkania, data urodzenia, numer ubezpieczenia i numery rejestracyjne aut członków grupy). Zdołali je zdobyć w sumie niewielkim wysiłkiem. Jak przyznają, czasem wystarczała legalna opłata w internecie, czasem wzjatka (łapówka), nieprzekraczająca 30 euro.

Śledztwo nie wymagało więc długotrwałych, klasycznych metod, jak szukanie źródeł na miejscu czy świadków. Jak przyznają dziennikarze, „takich informacji nie byliby w stanie wydobyć w większości państw zachodnich, ale w Rosji są dostępne albo za darmo, albo za niewielką opłatą”. Operatorzy tacy jak Mail.ru czy Ramber i media społecznościowe takie jak VKontakte znacznie słabiej chronią dane użytkowników niż ich zachodni odpowiednicy.

Z kolei dane geolokalizacyjne uzyskano dzięki kryptowalucie i rosyjskiemu odpowiednikowi Google′a: Yandexowi. Czasem trzeba było pozyskać jakieś informacje od pracowników, oczywiście niższego szczebla, banków, firm telekomunikacyjnych czy policji. Natomiast zaskakująco wrażliwe dane udało się zdobyć za pomocą Telegrama, aplikacji, którą wykorzystują m.in. demonstranci na Białorusi. Zdobycie danych paszportowych kosztowało z kolei 2 tys. rubli (ok. 22,5 euro). W sumie wystarczyło kilkaset euro plus miesiące wgryzania się w bazy danych.

Wielka kompromitacja FSB

Skalę kompromitacji dopełnia prowokacja Nawalnego. Podał się za Maksima Ustinowa, jednego z podwładnych gen. Nikołaja Patruszewa, byłego szefa FSB, obecnie sekretarza Rady Bezpieczeństwa Rosji. Mówił, że szykuje raport „dla samej góry”. Miał szczęście, a wykorzystał też zaskoczenie funkcjonariusza FSB i znaczenie hierarchii służbowej. Wydawałoby się, że agent nie może być tak naiwny, ale jak zauważył na Twitterze gen. Jarosław Stróżyk, były wiceszef wywiadu NATO: „Nie wiem, skąd zdziwienie, że Nawalny wrobił telefonicznie oficera KGB. Przypomnę nieśmiało, że dwóch rosyjskich komików wrobiło prezydenta RP w lipcu br., udając sekretarza generalnego ONZ”.

Konstantin Kudriawcew, członek grupy operacyjnej, nie podejrzewał podstępu. Trzy kwadranse tłumaczył Nawalnemu-nie-Nawalnemu detale operacji na Syberii i przyczyny „porażki”. Opozycjonista zdobył więc potwierdzenie, że za jego otruciem stoją służby Rosji, ale też szereg brakujących szczegółów. Po pierwsze ustalił, co stało się z jego odzieżą, na której były ślady nowiczoka, a która pozostała w szpitalu w Omsku. Kudriacew przyznał wprost, że przekazali ją operatorom z FSB miejscowi policjanci. A co ze śladami toksyny na bieliźnie? „Obrobiliśmy ją i oddaliśmy miejscowym chłopakom [policjantom z Omska]” – wyjaśniał Kudriacew. Gdy Nawalny dopytywał, „co takiego konkretnie obrabiali”, doprecyzował: „No żeby nie było śladów ani niczego takiego...”. Na koniec pytany o powody „wpadki” na Syberii Kudriacew przyznał, że „figurant” przeżył, bo „samolot wylądował w Omsku wcześniej”. To raz. A dwa: „zadziałała ekipa ratunkowa”. Trafnie diagnozując Nawalnego, ratownicy podali mu atropinę.

Czytaj też: Jak polski szpieg trafił do łagru

Mit wszechmocnej Rosji

Dowody obciążają Rosję podwójnie. Po pierwsze, planując i przeprowadzając operację otrucia czołowego opozycjonisty, Rosja stosuje „terror państwowy”, typowy dla dyktatur i autokracji. Takie oskarżenie wprost formułuje Nawalny: „Mówię to oficjalnie i z takim też wnioskiem wystąpię. Oto zdjęcie Kudriawca, a to jego numer telefonu. Wiemy, że jest funkcjonariuszem FSB. Dowolna ekspertyza potwierdzi, że to jego głos. A słów padło dość, żeby aresztować nie tylko zamachowców, ale także tych, którzy pomagali ukryć dowody”. Pytanie, chyba retoryczne, brzmi: skoro za próbą zabójstwa stoi państwo, to kto jest winien i powinien ponieść odpowiedzialność?

Po drugie, mitem jest wszechmoc rosyjskich służb i rosyjskiego państwa. Łatwość, z jaką dziennikarze zebrali dowody, świadczy o kruchych podstawach owej „neoimperialnej” Rosji. I o tym, jakim zagrożeniem dla systemu jest korupcja, dzięki której uzyskano dostęp do wrażliwych danych oficerów tajnych służb. Korupcja, która „żywi” elity rządzące, jednocześnie niszczy kraj i rujnuje jego bezpieczeństwo.

Wpadka „ósemki FSB” nie jest zresztą odosobnionym przypadkiem. Dwa lata temu Kreml panicznie starał się przykryć fatalną w skutkach operację służb GRU usiłujących otruć Skripala w Salisbury. Wpadkę FSB spuentowała Irina Borogan, autorka bestsellera „Rodacy: brutalna i chaotyczna historia rosyjskich uchodźców, emigracji i agentów za granicą”, dziennikarka, specjalistka od rosyjskich służb. Pisze na Twitterze: „Zajmuję się FSB od lat i nigdy nie twierdziłam, że to wielcy profesjonaliści. Ale psikus Nawalnego jest dla mnie szokiem. Oni są głupi i to czyni ich jeszcze bardziej niebezpiecznymi”.

Nawalny nie wierzy, że jego doniesienia spowodują reakcję Moskwy, doprowadzą do śledztwa i ukarania winnych. Kogo bowiem karać, jeśli „to oczywiste, że Putin bezpośrednio za tym wszystkim stoi?”, pytał opozycjonista w CNN. Przekonanie to podzielają Rosjanie, co nie zmienia faktu, że Kreml będzie kontynuował swoją narrację pt. „to była tajna operacja amerykańskich służb”. FSB oświadczyło, że „materiał Nawalnego jest fałszywką”, natomiast rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow komentował we wtorek, że „na Kremlu nie oglądano rozmowy z Kudriacewem”, a zainteresowanych odesłał do komunikatu FSB. Nie zapomniał przy tym dodać, że „Nawalny ma manię wielkości i porównuje się do Jezusa”. Klasyka: negacja, deprecjacja i szkalowanie. Działało nie raz, może uda się i tym razem?

Błyskawicznie zareagowała też Duma, przyjmując ustawę zakazującą publikacji danych osobowych funkcjonariuszy służb bezpieczeństwa.

Kto ukaże Putina? Co może Zachód?

O sprawie głośno jest w mediach, także kilku rosyjskich uważanych za opozycyjne. Światowe portale dzielą się szczegółami, a media społecznościowe rozpala gorąca dyskusja i zalewa fala memów o „śpiewającej ósemce”, „bieliźnie Nawalnego” i z Putinem mówiącym: „gdybyśmy nie chcieli kłamać, tobyśmy nie kłamali”. Rządowe media Rosji tymczasem milczą. Russia Today donosi o szczepieniu Bidena, rosyjskich hakerach oskarżanych o atak na infrastrukturę USA i podejrzeniach, że londyński szczep koronawirusa to fake news.

Pytanie, jak zachowają się zachodnie rządy. Na razie milczą. Waga dowodów jest jednak tak obciążająca dla Kremla, że Zachód nie może nie zareagować. Brak odpowiedzi byłby oznaką hipokryzji, przyzwoleniem na terror Rosji, ale też innych państw, które eliminują opozycjonistów.

Problem w tym, że do próby zabójstwa Nawalnego doszło na terytorium Federacji Rosyjskiej, formalnie więc to jej kompetencja. Dowody potwierdzają odpowiedzialność władz za użycie zakazanej broni chemicznej, co kwalifikuje się do rozpatrzenia sprawy przez Organizację Zakazu Broni Chemicznej. Latem z prośbą o wyjaśnienia zwróciła się do niej Angela Merkel. Można też objąć Rosję sankcjami, skazać ją na ostracyzm. Taki scenariusz przetestowano po aneksji Krymu w 2014 r.

Suma summarum reakcja świata zależeć będzie od bardzo konkretnych kalkulacji politycznych poszczególnych państw, może instytucji. Sprawa jest poważna. Zobaczymy, kto zda ten test, a kto zaliczy wpadkę.

Czytaj też: Sprawa zabójstwa Niemcowa czeka na wyjaśnienie

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyjątkowo długie wolne po Nowym Roku. Rodzice oburzeni. Dla szkół to konieczność

Jeśli ktoś się oburza, że w szkołach tak często są przerwy w nauce, niech zatrudni się w oświacie. Już po paru miesiącach będzie się zarzekał, że rzuci tę robotę, jeśli nie dostanie dnia wolnego ekstra.

Dariusz Chętkowski
04.12.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną